"Dzieci z jeziora Kamp"
6 marca 20125 marca 1945 roku Hans-Dietrich Werner razem z innymi członkami rodziny uciekał przed nadciągającą Armią Czerwoną. Na dawnym lotnisku w Rogowie na powietrzny transport oczekiwały tłumy przerażonych cywilów. Wśród nich były dzieci przebywające na tym terenie w ramach tzw. „Kinderlandverschickung". W ramach tej akcji dzieci z bombardowanych przez aliantów miast rozlokowywano na prowincji.
Opuścić to piekło
W pośpiechu i chaosie nie sporządzano żadnych list pasażerów. "Nie było czasu - wszyscy chcieli opuścić to piekło. Moim zdaniem, powodem katastrofy było przeładowanie Dorniera, ale istnieje również wersja o zestrzeleniu wodnopłatowca przez Rosjan. Ja do dziś odczuwam tragedię tych niewinnych dzieci" - opowiada Hans-Dietrich Werner.
Mimo katastrofy nie przerwano akcji ratunkowej. Wernerowi i jego bliskim udało się wsiąść na pokład następnego Dorniera i wylądować szczęśliwie w Stralsundzie. "Czy się bałem? Jeszcze jak! Strach przed tym, co mogło mnie spotkać na lądzie, był jeszcze większy. O mały włos nie zostałbym rozdzielony od najbliższych. Po tej tragedii nie wpuszczano już tylu pasażerów. Moja ciocia, której udało się wejść na pokład, błagała wtedy: 'Pozwólcie mu wejść - to jest mój synek'".
Zapomniana tragedia
Przez lata tragiczne wydarzenia owiane były tajemnicą. Na tym terenie stacjonowały wojska radzieckie i nikt postronny nie miał tu wstępu.
Okoliczni mieszkańcy wiedzieli jednak, że Rosjanie niejednokrotnie penetrowali jezioro. Z pewnością nie chodziło im jednak o dzieci. Mówiło się o zatopionych niemieckich transportowcach z cennym ładunkiem.
Hans-Dietrich Werner przyjechał na miejsce tragedii w związku z uroczystościami związanymi z 67. rocznicą katastrofy lotniczej, zorganizowanymi przez Radę Programową „Dzieci z Kamp” oraz burmistrza Trzebiatowa.
"Ta sprawa nie dawała mi nigdy spokoju. Ilekroć przejeżdżałem przez tę okolicę myślałem, że nieludzkie jest pozostawienie tych dzieci na dnie jeziora, tak bez godnego pochówku. Wiedziałem, że ta historia nie została wymazana z ludzkiej pamięci i wiele społecznych organizacji, zarówno polskich jak i niemieckich, próbuje znaleźć rozwiązanie. Postanowiłem połączyć te działania i nadać im tempa" - opowiada burmistrz Zdzisław Matusewicz. Na stronie poświęconej "dzieciom z Kamp" Matusewicz pisze, że w gminie, w której jest burmistrzem, żyje wielu wypędzonych i przymusowo wysiedlonych ze wschodu Polaków. Także i jego rodzina utraciła swoją ojczyznę. Dlatego los uciekających przed frontem dzieci jest dla niego tak bliski.
Uroczystości upamiętniające tragiczny los ofiar były również inauguracją projektu, którego celem jest wydobycie wraku Dorniera i godnego pochowania ofiar na cmentarzu w Starym Czarnowie.
Z chmur na ziemię
Po raz pierwszy do Rogowa przyjechała odnaleziona przez organizatorów rodzina jednego z członków załogi Dorniera-24.
37-letni wnuczek drugiego pilota, lekarz z Berlina Niels Gauer, mówi początkowo o tej historii z pewnym dystansem. "Dla mnie to już abstrakcja" - przyznaje.
Inaczej przeżywa ten dzień jego matka - córka pilota Elke Gauer: "Ja taty nie znałam. Miałam 8 miesięcy gdy wyjechał z domu. Kiedy o nim myślałam, wyobrażałam sobie ojca gdzieś w chmurach. I to dla mnie ważne, że dziś dowiedziałam się gdzie zginął".
Syn pilota Helmut Schütt opowiada ze wzruszeniem: "Pamiętam dobrze ojca, widziałem go po raz ostatni, gdy miałem 6 lat. A potem tylko ta lakoniczna informacja: Zginął w katastrofie lotniczej koło Kołobrzegu. Nikt nie ocalał. Przez lata zawsze 5 marca zapalaliśmy w domu koło jego fotografii świecę". Po chwili dodaje: "Ja wiem, kto rozpętał to piekło i tym bardziej jesteśmy wam wdzięczni za tę inicjatywę".
"Każdy musi mieć swój grób"
Nad brzegiem jeziora Resko Przymorskie (dawniej Kamper See) rodzina pilota składa wieńce. Trwa msza ekumeniczna. Ludzie modlą się wspólnie. Wnuk pilota jest pod wrażeniem. "Nie spodziewałem się, że to mnie tak poruszy, tu jest tak pięknie i tyle niewinnych ofiar. To jednak jest potrzebne - ta wspólna pamięć".
Młoda polska dziewczyna płacze. "Mój Boże – a my nawet nie znamy imion tych dzieci. Nikt ich nie szukał. Może trzeba zostawić je w spokoju i postawić na brzegu wspólną tablicę". Natychmiast strofuje ją jej szkolny kolega. "Jakbym zginął chciałbym, aby ktoś mnie odnalazł i pochował – każdy musi mieć swój grób".
Joanna Pieciukiewicz
red. odp. Bartosz Dudek
Więcej informacji :