Zabawa w NRD. Niezwykłe muzeum w Berlinie
4 czerwca 2012Zaledwie kilka schodków ponad Szprewą, z widokiem na Wyspę Muzeów, znajduje się budynek Muzeum NRD – jednego z najczęściej odwiedzanych i najbardziej zadziwiających muzeów Berlina. W ciągu ostatnich sześciu lat tutejszą ekspozycję obejrzało ponad dwa miliony turystów. Chociaż prawie połowa z nich to turyści zagraniczni, historia NRD wciąż wywołuje niezwykłą fascynację również pośród Niemców.
Heiko ma 19 lat. Pochodzi z okolic Karlsruhe. Kiedy się narodził Niemcy były już zjednoczone, więc historię NRD zna tylko ze szkoły. Wie o ówczesnych, trudnych stosunkach między dwoma niemieckimi państwami, ale nie ma pojęcia jak wyglądało życie w dyktaturze. Codzienność szesnastu milionów obywateli NRD jest mu zupełnie obca.
To właśnie zmiana perspektywy jest jednym z głównych atutów muzeum. Wchodząc do budynku jesteśmy wciągani w podróż do świata socjalistycznej przeszłości - jej wyrobów, architektury, kultury, polityki.
Pomysł i aranżacja zdumiewają nie tylko młodego Heiko, ale także ojca z synem z Frankfurtu nad Menem, holenderskich turystów czy greckich studentów z Hamburga. Fakt, że muzeum tchnie życiem – dla wielu odległym, a przedstawionym tak realnie – zachwyca każdego.
Siła oryginału
Sama wystawa została zaprojektowana jak miniatura osiedla z wielkiej płyty. Meble są niczym innym jak blokami mieszkalnymi przypominającymi typowe socjalistyczne budownictwo. Wielkie płyty funkcjonują jak meblościanki i gabloty zarazem. Odwiedzający sami podnoszą eksponaty, zamykają je, przyglądają się im lub przysłuchują; czasem zajmują miejsce w trabancie lub na kanapie w pełni urządzonego mieszkania z wielkiej płyty.
Wszystkie eksponaty są oryginalne. „Ich znacząca część to darowizny od prywatnych właścicieli” – tłumaczy dyrektor Robert Rückel. Są to przedmioty codziennego użytku, które drzemały w piwnicach i na poddaszach, a teraz odnalazły swoje miejsce.
Powierzchnia wystawowa muzeum pozwala jednak na zaprezentowanie jedynie niecałego procenta ze wszystkich zbiorów. Około 200.000 eksponatów, poustawianych na sięgających sufitu regałach, wciąż czeka na swoje wielkie wejście.
Zanim Rückel i jego pomocnicy otworzyli w 2006 roku Muzeum NRD, w Berlinie można było oglądać wystawy zajmujące się tylko jednym tematem np. murem berlińskim lub przedstawiające urywki historii jak np. działalność Stasi. „Brakowało tej trzeciej cegiełki jaką jest codzienne życie w dyktaturze”, przypomina sobie dyrektor. „Dyktaturę kształtują przede wszystkim ludzie, a nie władze państwowe. To oni kochają, śmieją się, bawią i próbują żyć swoim życiem walcząc o niewielkie przestrzenie wolności w opanowanej przez dyktatrę rzeczywistości.” To przekonanie Robert Rückel uzupełnił chęcią eksperymentu: „Chcemy stworzyć muzeum, które będzie finansowane ze środków prywatnych, a nie państwowych. Chcemy wiedzieć, czy muzeum może się samo utrzymać”.
Udany eksperyment
Dziś wiadomo już, że eksperyment się powiódł. W przeciwieństwie do sąsiednich instytucji z Wyspy Muzeów, pieniądze na utrzymanie Muzeum NRD pochodzą wyłącznie od odwiedzających. Oni również mają prawo do wyrażania krytyki. Jeden z wpisów w księdze gości głosi, że muzeum jest przepełnione. Znajduje się w nim zbyt dużo „zabawek”, które okupują małe dzeci uniemożliwiając tym samym spokojne zwiedzanie.
Dyrektor Robert Rückel przyjął zarzut dotyczący małej ilości miejsca w muzeum, przyznając, że nawet powiększenie go nie przyniosło znaczącej poprawy. Jednak odwiedzający z Monachium, urodzony w 1945 roku zapewnia, że przestrzenna ciasnota muzeum jest symptomatycznym znakiem ciasnoty, jaka panowała w NRD. I jako taka przycznia się do stworzenia klimatu tamtych lat.
W odpowiedzi na drugi zarzut Robert Rückel wyjaśnia, że zabawa nie tylko sprawia przyjemność, ale umożliwia również efektywną naukę. W muzeum nie odbywają się lekcje w formie znanej nam ze szkoły, ale na ich miejscu pojawiają się interaktywne zabawki - przeznaczone zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. W ten sposób można wirtualnie brać udział w wyborach do Izby Ludowej, analizować, dlaczego zaprzestano śpiewania hymnu narodowego czy stać się kierownikiem produkcji trabantów, który musi przewinąć się przez wiry gospodarki planowej.
Ciasnota i niedobór – te symbole NRD znajdują swoje odzwierciedlenie w muzeum. Zaraz na początku wystawy w jednej z witryn leży dziennik deficytów. To w nim od 1983 roku pochodząca z Saksonii-Anhalt Ingeborg Lüdicke notowała wszystko to, czego brakowało w sklepach. Obok żółtego sera znalazły się na liście także: patelnia, struny do gitary czy papier toaletowy.
Dzisiaj we wschodnich Niemczech nie brakuje już praktycznie niczego. W sklepie na terenie muzeum można kupić nawet słynne łużyckie ogórki, o które pytają szczególnie ci, którzy oglądali film „Good Bye, Lenin”.
DW / opr. Martyna Ziemba
Red. odp. Bartosz Dudek