Władysław Bartoszewski: 3 października 1990 r. zmienił bieg historii ludzkości
2 października 2010Los chciał, że od września 1990 roku Prof W. Bartoszewski był na polecenie rządu premiera Tadeusza Mazowieckiego pierwszym niekomunistycznym ambasadorem RP w Wiedniu. I właśnie tam przeżywał dzień zjednoczenia Niemiec. Austriaccy dziennikarze pytali go - „Polaka, byłego więźnia Auschwitz i żołnierza AK” - o uroczystości, które w Wiedniu szykował wówczas niemiecki ambasador Dietrich Graf von Brühl, potomek słynnego ministra saskiego i polskiego króla Augusta III. Władysław Bartoszewski odpowiedział im krótko, mniej więcej tak: „Tu nie potrzeba specjalnych komentarzy. Będę na przyjęciu, będę ambasadorowi Niemiec gratulował stopniowego przywracania normalności na kontynencie i naprawy tego, co się wydarzyło, począwszy od paktu Ribbentrop-Mołotow. Będę z nim pił szampana za zdrowie jego narodu i rządu oraz za powodzenie tego eksperymentu. Bo to leży w interesie naszym i Europy. Powtarzam: naszym i Europy” - mówi Władysław Bartoszewki i zaznacza, że „3 października 1990 roku zmienił bieg historii ludzkości. Dwadzieścia lat temu, jak i dziś nie mogło być tu żadnych wątpliwości”.
Nie byłoby zjednoczenia przez przemian w Polsce
Profesor Bartoszewki wskazuje, że „nie doszłoby do zjednoczenia Niemiec, gdyby nie przemiany w Polsce”. Przypomina, że już pod koniec lat 70. polska opozycja mówiła „o europejskim wymiarze sprawy Polski, ścisłym powiązaniu niepodległości Polski z emancypacją innych narodów”. We wrześniu 1981 roku na zjeździe Solidarności ogłoszono słynne „Posłanie do ludzi pracy Europy wschodniej”, do zniewolonych przez Moskwę narodów, w tym także Niemców z NRD. Profesor Bartoszewski pamięta, jak w KC w Warszawie i na Kremlu apel „wywołał furię”. Ale nawet w szeregach opozycji niektórych przeraził jako zbyt śmiały. „Dopiero z perspektywy lat widzimy, jak wizjonerski był to sygnał - już wtedy polska awangarda intelektualna rozumiała, że musi nastąpić efekt domina: wolność jednego narodu będzie automatycznie pociągać za sobą prawo do samostanowienia dla innych” - mówi.
Władysław Bartoszewski zaznacza, że kluczowe zmiany dokonały się w Polsce w momencie, „gdy zjednoczenie Niemiec wydawało się mrzonką, opowieścią science-fiction, w najlepszym zaś razie - przyszłością mglistą, obliczaną nie na lata ani nawet na dziesięciolecia”. Za niemal anegdotyczny znak czasu prof. Bartoszewski uważa też fakt, że upadek Muru Berlińskiego w listopadzie 1989 roku zupełnie zaskoczył kanclerza Helmuta Kohla, akurat w trakcie jego wizyty w Polsce: „Niemieckie elity nawet w najśmielszych prognozach nie brały pod uwagę takiego scenariusza”, podkreśla.
Upadek muru był przełomem, zjednoczenie sztuką
Władysław Bartoszewski uważa, że upadek Muru niczego nie przesądzał ani nie gwarantował. „To był wstrząs i przełom, dla wielu Niemców pobudka, ale nic ponadto. Politycy niemieccy zdawali sobie sprawę, że zjednoczenie nie będzie możliwe bez zgody i porozumienia dawnych aliantów: Związku Sowieckiego, Stanów Zjednoczonych, Zjednoczonego Królestwa i Francji”. Także zgoda Polski była jednym z warunków sine qua non - przypomina.
Znamienna była w tym kontekście dla Prof. Bartoszewskiego wizyta Jana Pawła II w Niemczech w czerwcu 1996 roku - i jego przejście pod Bramą Brandenburską, wspólnie z kanclerzem Kohlem. Szli jeden obok drugiego, krok za krokiem, i rozmawiali po niemiecku. „Sam Kohl opowiadał mi, że papież nagle chwycił go za rękę i powiedział: ‘To jest w moim życiu wielka chwila. Stoję tu z panem, kanclerzem Niemiec, przed Bramą Brandenburska, a brama jest otwarta. Mur upadł. Niemcy i Berlin nie są już podzielone. A Polska jest wolna'. Kohl potraktował słowa papieża jako potwierdzenie tego, w co sam wierzył i czym sam się kierował - że suwerenność Polski i zjednoczenie Niemiec są powiązane politycznie i organicznie”, tłumaczy W. Bartoszewski. W jego opinii, to właśnie mądra, konsekwentna polityka Kohla plus szczęśliwy układ stosunków międzynarodowych doprowadziły do połączenia obu państw niemieckich. W. Bartoszewski uważa byłego chadeckiego kanclerza „za największego obok Konrada Adenauera męża stanu w historii Niemiec XX wieku”. Twierdzi też, że nawet dziś byłoby nie lada sztuką wypracować jednomyślność za oceanem, za kanałem La Manche, nad Sekwaną, w Moskwie i nad Wisłą, a co dopiero mówić o takim konsensusie dwadzieścia lat temu.
Polacy zyskali na zjednoczeniu
Profesor Bartoszewski, dokonując rachunku polskich zysków ze zjednoczenia Niemiec w kategoriach, jak mówi „wymiernych i całkiem pragmatycznie, wręcz egoistycznie”, koncentruje się na trzech kwestiach.
Jako sprawę priorytetową wymienia potwierdzoną traktatem z 1990 roku granicę na Odrze i Nysie i pakt dobrosąsiedzki z 1991 roku. Przypomina, że od 1 marca 1999 roku Polska jest w NATO aliantem zjednoczonych Niemiec. Polacy wspólnie z Duńczykami i Niemcami tworzą jedną grupę dowodzenia wojsk, a żołnierze tych trzech krajów rutynowo odbywają manewry na poligonach Pojezierza Drawskiego. Dla Władysława Bartoszewskiego, Polaka z rocznika 1922, szczególnie znaczący jest fakt, że w razie ataku nienaruszalności polskiego terytorium bronić będą m.in. sojusznicze dywizje Bundeswehry.
Po drugie, od 1 maja 2004 roku Polska jest członkiem UE. Bez wsparcia zjednoczonych Niemiec byłoby to trudne, podkreśla Władysław Bartoszewski. „Nasz głos się liczy w wielu sytuacjach, między innymi dlatego, że potrafimy działać z Niemcami w koalicji. Trzeba na przykład szczerze przyznać, że Jerzy Buzek nie zostałby przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, gdyby nie doskonała współpraca polskich i niemieckich deputowanych. Tak jak w moim głębokim przekonaniu kard. Joseph Ratzinger nie zostałby papieżem, gdyby jego poprzednikiem nie był kard. Karol Wojtyła, tak profesor Buzek nie stanąłby na czele europarlamentu, gdyby jego poprzednikiem nie był przyjazny Polsce chadek niemiecki Hans-Gert Pöttering, i - żeby dla niektórych Polaków było szczególnie pikantnie - gorący katolik, podczas gdy Jerzy Buzek to luteranin”, mówi.
Ogromnym sukcesem jest także to, że Polska należy do strefy Schengen, a Polacy cieszą się zupełną swobodą przemieszczania w zachodniej Europie. „Dla ludzi po obu brzegach Odry otworzył się nowy świat, którego budowa rozpoczęła się - powtarzam - w Polsce, co zresztą uznają sami Niemcy. Przed parlamentem w Berlinie, jako jedynym na świecie, stoją głazy z opisem Jesieni Narodów ‘89 roku. Znalazło się tam wyraźne stwierdzenie, że zjednoczenie Niemiec zaczęło się w Gdańsku w 1980 roku. Ten napis, wykonany po polsku i niemiecku, czyta rocznie milion turystów i przyjmuje go już jako historyczną oczywistość. Z tego trzeba się cieszyć, zwłaszcza że sami robimy wiele, by dziedzictwo Sierpnia '80 zohydzić sobie i reszcie Europy”, mówi Władysław Bartoszewski w konkluzji rachunku polskich zysków w 20. rocznicę zjednoczenia Niemiec. Przypomina on też, że co najmniej dziesięć milionów Polaków, którzy mają do dwudziestu kilku lat, nie zna już innego życia ani innego świata. „Tak być nie musiało, ale dzięki mądrym i przyzwoitym ludziom tak jest”- zapewnia.
Historia Niemiec wciąż budzi emocje
Niemcy często pytają się, jak długo powinni pozostawać w cieniu II wojny, jak długo się zastanawiać, co im przystoi, a co nie przystoi wobec tragedii sprzed ponad 60 lat; kiedy staną się krajem wolnym od tego historycznego bagażu? Profesor Bartoszewski by odpowiedział: „albo nigdy, albo za pokolenia”.
Dziś już nie ma mowy o konfliktach niemiecko-francuskich czy antagonizmach niemiecko-holenderskich - mówi Władysław Bartoszewski i przypomina, że „wspólna godzina zero dla pojednania Niemców i Polaków wybiła dopiero w 1990 roku, a nie w 1945 czy 1949 roku. Nie minęło jeszcze dość czasu na wzajemne poznanie się, wychowanie, kształcenie”. Ale pocieszające jest w jego opinii to, że ludzie potrafią się zmieniać nie tylko na gorsze. Kiedy w 50. rocznicę zakończenia II wojny jako minister spraw zagranicznych RP przemawiał przed połączonymi izbami Bundestagu i Bundesratu, powiedział, że gdyby we wrześniu 1940 roku stojącemu na placu apelowym w Auschwitz Władysławowi Bartoszewskiemu, Schutzhäftlingowi numer 4427, ktoś powiedział, że za jego życia Niemcy staną się demokratycznym państwem prawa, uznałby to w najlepszym razie „za marzenie utopisty”. Ale radykalna zmiana nastąpiła - twierdzi. „I to nie ja się zmieniłem. Ja mogłem pozostać tym, kim byłem, gdy SS-man pokazywał mi komin krematorium jako jedyną drogę wyjścia z obozu. To Niemcy się zmienili”, zauważa.
Pamięć o przeszłości bez niepotrzebnych emocji
Pojednanie, mówi Prof. Bartoszewski, zakłada jeden warunek: dobrą wolę obu stron. Zwracając się do Niemców w 20. rocznicę zjednoczenia powiedziałby „Przy pełnym uznaniu prawd historycznych - do czego należy przyjęcie przez Niemców całości odpowiedzialności za to, co skrótowo nazywamy systemem nazistowskim - zaistnieć mogą warunki takie, że po śmierci ostatnich świadków, do których i ja należę, nie będzie już żadnych przeszkód, aby tamte straszne wydarzenia zeszły do poziomu wiedzy ze szkoły czy uczelni, z filmów, książek i bibliotek”. Jednakże chciałby, aby prawdy historyczne nie zostały zapomniane, żeby nadal poruszały sumienia i uczyły odpowiedzialności za innych, ale by wreszcie przestały być problemem, który budzi niepotrzebne emocje u zwykłych obywateli.
Władysław Bartoszewski / Barbara Cöllen
red. odp.: Magdalena Szaniawska-Schwabe