Wybory do landtagu Nadrenii Północnej-Westfalii
14 maja 2017Najludniejszy kraj związkowy Niemiec, Nadrenia Północna-Westfalia jest produktem sztucznym. Wymyśliły go brytyjskie władze okupacyjne po 1945 roku i przez wiele lat można było sądzić, że nie był to zły pomysł. Dziś jednak Nadrenia Północna-Westfalia przeżywa kryzys. Co prawda bezrobocie w ubiegłym roku nieco spadło i utrzymuje się na poziomie 7,7 proc., ale bezrobotni z Nadrenii Północnej-Westfalii stanowią aż 27 procent wszystkich osób bez stałej pracy w Niemczech, co wynika z liczby ludności tego landu wynoszącej prawie 18 milionów osób.
Stale wzrasta liczba osób zagrożonych ubóstwem. Miasta są brudne i coraz mniej bezpieczne. Wykrywalność przestępstw wynosi 50 proc., podczas gdy w Bawarii 66 procent. Rząd krajowy w Düsseldorfie wydaje mniej na oświatę niż inne, co nie wystawia mu dobrego świadectwa. Jest za to rekordzistą w utrzymywaniu budżetowego deficytu. Na co idą pieniędze? Na pewno nie na poprawę sytuacji na drogach. Nigdzie indziej kierowcy nie tkwią godzinami w takich korkach jak tu. Wszystko to wpływa w oczywisty sposób na nastroje wyborców, którzy widzą, że jakość ich codziennego życia wciąż się obniża.
Twierdza socjaldemokratów
Wybory w Nadrenii Północnej-Westfalii uchodzą w Niemczech za jedyny wiarygodny sprawdzian przed wyborami do Bundestagu. Do głosowania uprawnionych jest tu 13,1 mln osób stanowiących ekonomiczny, demograficzny i socjalny przekrój ludności Niemiec. Nie bez racji mówi się, że "kiedy Düsseldorf kaszle, to Berlin ma grypę".
Można to też ująć inaczej: kto triumfuje w wyborach do landtagu w Düsseldorfie, ten ma ogromne szanse na zwycięstwo w wyborach powszechnych. Czy tak będzie również w tym roku?
Nadrenia Północna-Westfalia jest twierdzą socjaldemokratów. Tylko raz miała premiera chadeka. Ale to był wyjątek. W tym landzie niepodzielnie rządzi SPD, tak jak w Bawarii CSU. Od siedmiu lat w Düsseldorfie króluje Hannelore Kraft. Jest wciąż popularna i lubiana, ale jej osobiste zalety nie mogą już przysłonić problemów landu, w którym rządzi. Sama Kraft (po niemiecku "siła", red.) też zresztą wykazuje ostatnio coraz częściej oznaki zmęczenia i zużycia.
Nie jest już stuprocentowym faworytem, na co wskazują wyniki ostatnich sondaży przedwyborczych. SPD i CDU idą w nich łeb w łeb. Obu partiom daje się w tej chwili taki sam wynik na poziomie od 30 do 33 procent. Rywalem Hannelore Kraft z SPD jest Armin Laschet z CDU, z którego się pokpiwa, że jest "zu lasch", czyli "nijaki", "mdły", "bez smaku", albo, co gorsza, "bez charakteru". Niemcy bardzo lubią taką grę słów, a nazwiska obu rywali same do niej zachęcają.
Poza nazwiskami i - rzecz jasna - przynależnością partyjną, Kraft i Laschet niewiele się od siebie różnią, bo mówią i obiecują to samo. Więcej szkół, więcej nauczycieli, więcej patroli policyjnych w miastach i krótsze korki na drogach i autostradach. Na wyborcach robi to coraz mniejsze wrażenie, bo to samo słyszą od lat z okazji kolejnych wyborów do landtagu. Gwoli prawdy, w tym roku oboje mówią także o Brexicie, prawicowym populizmie i Donaldzie Trumpie, ale ludzi mało to wzrusza, bo ich najbardziej obchodzi to, co się dzieje wokół nich, a nie w Wielkiej Brytanii czy w USA.
Wysokie loty liberałów
W tej sytuacji rosnące zainteresowanie wyborców przyciąga charyzmatyczny szef liberałów z FDP Christian Lindner, który chce uczynić z tej partii ponownie "języczek u wagi" w niemieckich wyborach powszechnych i wprowadzić ją po kolei do landtagów, zaczynając od Düsseldorfu. Lindner jest młody, ma dopiero 39 lat, jest energiczny, dobrze wygląda na plakatach wyborczych i prowadzi kampanię wyborczą "pod siebie". Krótko mówiąc, on sam jest w tej chwili programem odzyskującej powoli siły parti liberalnej.
Jeśli FDP pod jego kierownictwem wejdzie do parlamentu krajowego w Nadrenii Północnej-Westfalii to we wrześniu ma wszelkie szanse zadomowić się w Bundestagu. Sondaże dają FDP szanse na wynik dwucyfrowy. Jeśli tak się stanie, liberałowie będą cennym, ale kosztownym partnerem koalicyjnym dla innych.
Słabnie strach przed AfD
Rywalizacja na szczycie między SPD i CDU, niskie obecnie notowania Zielonych i stale rosnące liberałów z FDP zepchnęły ostatnio na bok Alternatywę dla Niemiec (AfD), w której do niedawna widziano zagrożenie dla wszystkich. Tymczasem strach przed prawicowym radykalizmem i populizmem w RFN okazał się strachem na wyrost. AfD pewnie wejdzie do rządu krajowego Nadrenii Północnej-Westfalii, ale raczej nie uzyska wyniku dwucyfrowego.
Pewnie koalicja, ale jaka?
Czysto teoretycznie w Nadrenii Północnej-Westfalii mogłaby rządzić także czerwono-czerwona koalicja złożona z partii SPD i Lewica. O wiele bardziej prawdopodobna jest jednak inna konstelacja: SPD-Zieloni. W każdym razie ma ona większe szanse na realizację niż koalicja czarno-zielonych, czyli CDU i Zieloni, która rządzi w Badenii-Wirtembergii, z tym, że tam starszym partnerem są Zieloni. I wreszcie pozostaje nam tak zwana "Jamajka", czyli wspólne rządy CDU, FDP i Zielonych zwane "Jamajką" od kolorów na fladze tego kraju. Sęk w tym, że Zieloni się do takiej koalicji nie palą, ale w każdej chwili mogą przecież zmienić zdanie. Wszystko zależy od liczby głosów oddanych na poszczególne partie.
Na razie pewne jest tylko to, że choć wynik głosowania w Nadrenii Północnej-Westfalii może okazać się nieco inny w szczegółach niż przewidują to sondażownie, to najprawdopodobniej w Düsseldorfie zainstaluje się rząd wielkiej koalicji CDU/SPD, albo SPD/CDU. Walka toczy się o to, kto będzie w nim silniejszym partnerem. A to z kolei wskazywałoby na możliwy układ sił w Niemczech po wrześniowych wyborach do Bundestagu. Ale bądźmy ostrożni z prognozami!
Volker Wagener / Andrzej Pawlak