Walka o polski elektorat w Berlinie
15 września 2016Pani Bożena nie ma wątpliwości. Na kogo będzie głosowała? – Zdecydowanie na AfD, bo jest to partia dla pracujących ludzi. Merkel już się skończyła – tłumaczy. O tym, że kanclerz i polityka jej rządu nie ma nic wspólnego z lokalną polityką Berlina, o którą chodzi w tych wyborach, pani Bożena zdaje się zapominać.
Alternatywa dla Niemiec (AfD) zbija polityczny kapitał na tej niewiedzy. Swój program formułuje z rozmachem – „Berlin potrzebuje bezpieczeństwa” i przede wszystkim: „Nie chcemy słyszeć w Berlinie 5 razy dziennie nawoływania muezina do modlitwy”.
– AfD bazuje na negowaniu polityki imigracyjnej rządu. Żyje z teorii spiskowych, apokaliptycznych wizji upadku kraju i tematyzowania problemów socjalnych, dla których nie oferuje żadnych rozwiązań. Wcale nie chodzi jej o interesy tych, którzy ją wspierają – ostrzegali już wiosną 2016, u progu wyborów landowych w Niemczech naukowcy zrzeszeni w Radzie ds. Migracji (RfM).
Łowcy głów
W najgorętszej fazie kampanii wyborczej stoisko AfD zaczęło się pojawiać przed bazyliką Polskiej Misji Katolickiej na Suedstern w Berlinie. Z polską i niemiecką flagą, i ulotkami po polsku.
– Zainteresowanie jest ogromne. 99 procent polskich wiernych nas tutaj wspiera – z entuzjazmem mówi polskojęzyczny agitator. „Jeszcze Polska nie zginęła!” – wykrzykuje. „Jeszcze Niemcy nie zginęły!” – koryguje jego kompan. Polska wersja programu partii jest nieco stonowana i przystosowana do gustów docelowej grupy, ale tak jak zawsze operuje wielkimi gestami i kwestionuje politykę rządzących, którzy „mają jeden cel: rządowe posady i dostęp do Państwa podatków”.
O problematycznych postulatach partii, choćby sygnalizowanych tu i tam w jej radykalnych kręgach żądaniach powrotu do państwa niemieckiego w granicach z 1937 roku, oczywiście nikt pod bazyliką nie mówi. Trudno też o logiczną odpowiedź, jak to rozumieć, że tak wroga imigracji partia, która statutowo domaga się od imigrantów znajomości języka niemieckiego, wkłada tyle energii, by w jego ojczystym języku przekonać do siebie polski i rosyjski elektorat, bo AfD ubiega się też o głosy późnych przesiedleńców z Rosji, tzw. Russlanddeutsche. Z małymi różnicami. Podczas gdy w ulotkach po rosyjsku partia żąda m.in. zniesienia sankcji nałożonych na Rosję, w polskiej wersji o Rosji nie ma słowa.
– Integracja Russlanddeutsche w Niemczech nie powiodła się. Grupa ta szybko się wyizolowała i dlatego jest interesująca dla AfD. Natomiast nie jestem pewny, czy Alternatywa trafi do polskiego elektoratu tylko dlatego, że w niektórych kwestiach zajmuje podobne stanowisko jak polski rząd – mówi DW Hajo Funke, berliński politolog i ekspert ds. prawicowego ekstremizmu.
Walka o względy
Polski elektorat jest interesujący dla wszystkich partii Berlina. Według urzędu statystycznego Berlin-Brandenburgia w końcu 2015 roku w liczącej 3,5 mln mieszkańców stolicy Niemiec było zameldowanych dokładnie 106 tys. 889 Polaków, na 572 tys. 801 cudzoziemców. Sytuacja zmienia się wprawdzie niemal z dnia na dzień, bo pół roku później, 30 czerwca 2016 w stolicy Niemiec żyło już 658 tys. 274 cudzoziemców, ale Polacy ciągle są trzecią, co do wielkości grupą imigrantów i najliczniejszą grupą obywateli UE osiedlających się w Berlinie. Kolejne tysiące Polonusów to berlińczycy z niemieckim paszportem, ale polskimi korzeniami, albo z dwoma paszportami.
18 września posiadacze niemieckiego paszportu będą mogli oddać głos w wyborach do parlamentu Berlina. Natomiast wszyscy pozostali, zameldowani w mieście od co najmniej trzech miesięcy, jako obywatele UE mogą wybrać skład sejmiku samorządowego (BVV). Dla mało zorientowanych pomoc w wyborczej dżungli oferują liczne portale, także po polsku.
„18 września masz możliwość współdecydowania, kto w kolejnych pięciu latach będzie uprawiał politykę w Twojej dzielnicy. Pokaż, że angażujesz się w życie Twojego miasta” - apeluje „voteBerlin. Moja dzielnica, mój wybór” i krok po kroku tłumaczy zasady funkcjonowania sejmiku samorządowego. W ojczystym języku chce dotrzeć do polskiego elektoratu partia Lewicy. Spotkania informacyjne organizują polskie stowarzyszenia i organizacje. Także władzom dzielnic zależy na Polakach, zwłaszcza tam, gdzie mieszkają ich duże skupiska – Neukoelln, Mitte, północ Charlottenburga, Steglitz-Zehlendorf, Tempelhof-Schoeneberg, Spandau, Reinickendorf.
Owoce spotkań na łące i przed ratuszem
Członek berlińskiego parlamentu, polityk CDU Burkard Dregger znalazł jedną z najbardziej skutecznych dróg dotarcia do polskiej społeczności Berlina – zamieszczając ogłoszenie w poczytnej gazetce polonijnej „Kontakty”.
– Pan Dregger jest też rzecznikiem swojej frakcji w Berlinie ds. integracji. I wiemy, że dużo osób nie korzysta ze swojego prawa do oddania głosu, dlatego postanowiliśmy dotrzeć do nich też tą drogą – tłumaczy Klaudyna Droske, szefowa biura Burkarda Dreggera w północnoberlińskiej dzielnicy Reinickendorf. Akurat tam Polacy nie są zagubieni. Od lat furorę robi „Dzień Polonii” przed ratuszem, koncerty w Fontane-Haus czy polonijne festyny na łąkach Luebars organizowane przez Polską Radę Związku Krajowego w Berlinie, zawsze przy wsparciu władz dzielnicy. Obydwu stronom zależy na kontynuowaniu tej współpracy, chadecy zwracają się więc do Polonusów, żeby głosowali, decydowali o polityce „na własnym podwórku”.
– Polacy może nie do końca angażują się w lokalną politykę, ale obserwuję, że coraz bardziej aktywne jest młode pokolenie – przyznaje pani Klaudyna. Sama jest w CDU od 2009 roku a pracą polityczną zaraziła się na praktyce w ONZ w Nowym Jorku, poza tym: – Zainspirowała mnie pani Merkel, którą spotkałam kiedyś jeszcze jako uczennica. Wydała mi się nie arogancka, tylko taka normalna, ludzka – wspomina.
Wielka niewiadoma
Ukierunkowania politycznego polskich berlińczyków nie sposób sprecyzować. Jest to podzielona społeczność, co najlepiej widać podczas wizyt wysokiej rangi polityków z Warszawy. Po jednej stronie ulicy demonstruje grupka zwolenników PiS, po drugiej członkowie i sympatycy berlińskiego KOD-u, partii Razem i niezrzeszeni. Zarazem potrzeba zajęcia stanowiska wobec polityki rządu w Warszawie jednoczy i uaktywnia polskich berlińczyków. Być może przeniesie się to też na zaangażowanie na własnym podwórku, w Berlinie.
„Nie jestem rasistą”
Także w ostatnią przedwyborczą niedzielę przed bazyliką na Suedstern pojawia się stoisko AfD. Przechodnie coraz bardziej otwarcie wyrażają swoje niezadowolenie. Zaczyna się robić niemiło. Po drugiej stronie ulicy rozwój wypadków obserwuje troje młodych ludzi. – Lewica i Antifa (organizacje antyfaszystowskie) – przedstawiają się. Przyłącza się też kobieta z rowerem. Grupka tylko stoi i rozmawia. Po jakimś czasie podchodzi do niej jeden z agitatorów i radzi, żeby się odp... Tego samego żąda ponownie dobrze zbudowany mężczyzna. Wdaje się nawet w krótką rozmowę. Pytanie, jak można głosić rasistowskie hasła pod kościołem, kwituje: – Nie jestem rasistą. Jestem nazistą.
Elżbieta Stasik