W żółwim tempie do Wrocławia. Europa w ogóle nie interesuje szefostwa kolei
27 lipca 2013"Trzy godziny? Kobieta w okienku biletowym z niedowierzaniem ogląda prospekt kolei. 'Dawniej tak było, ale teraz podróż trwa minimum pięć godzin', mówi. 'Lepiej niech pani wsiądzie w autobus - jest szybszy' " - tak rozpoczyna się opis perypetii dziennikarki "Die Zeit", która postanowiła sprawdzić połączenie kolejowe Berlin-Wrocław. Do podróży przygotowywała się profesjonalnie, pytając specjalistów.
"Tuż przed podróżą ostrzegał mnie już Eike Arnold, i miałam wrażenie, jakbym wybierała się na Syberię. Arnold pracuje w Zrzeszeniu Komunikacyjnym Berlin-Brandenburgia i dobrze zna się na małym ruchu granicznym i wszelkich opóźnieniach. 'Dziś było znów półtorej godziny spóźnienia z Wrocławia'. Jego zdaniem szefowie kolei po prostu nie są zainteresowani połączeniami na wschód".
Petra Pinzler opisuje więc, jak pociąg wlecze się już na odcinku do Chociebuża, by kilka kilometrów przed granicą utknąć na dobre.
Nie daje ona wiary wyjaśnieniom konduktora, który twierdzi, że to z powodu innego rodzaju trakcji w Polsce. Reporterka prawdę zna od Eike Arnolda, i widać ją gołym okiem: po niemieckiej stronie w ogóle nie ma trakcji. Kolej nie zelektryfikowała ostatniego odcinka do granicy, dlatego pociąg musi ciągnąć lokomotywa dieslowska, zanim w Polsce nie zmieni jej znów lokomotywa elektryczna.
"Także na innych przejściach nie ma trakcji elektrycznej. Co prawda ambasador RP już nawet publicznie prosił, by niemieckie koleje się z tym pośpieszyły. Na trasie saksońskiej Polacy zelektryfikowali odcinek po swojej stronie nawet do samej granicy. Ale wszystko to na darmo.
Niemiecka kolej udziela standardowej odpowiedzi, że nie ma dość klientów. Większość Polaków woli jeździć autobusem lub samochodem. Ale to nieprawda, wyjaśnia jej Arnold. Kiedy jego zrzeszenie reklamowało swoje trasy oferując tanie bilety na trasie Berlin-Szczecin, od razu gwałtownie wzrosła liczba pasażerów. Berlin jest dla wielu Polaków najbliższym wielkim miastem, coraz więcej z nich lata właśnie z Berlina na cały świat. A Polska, jako jedno z nielicznych europejskich państw, przeżywa boom gospodarczy. Powoli rozwija się także regionalny, transgraniczny obszar gospodarczy. Lepsze połączenia kolejowe byłyby dla niego wsparciem" - pisze reporterka "Zeit online"
"Poprawienie połączeń przez granicę kosztowałoby tylko ułamek tego, co kolej wydaje na Stuttgart 21, powiedział swego czasu Michael Cramer, polityk Zielonych, może niezbyt znany, ale jest to polityk z pasją. (...) W Parlamencie Europejskim walczy o to, by żelazną kurtynę przedziurawiło więcej połączeń kolejowych. Nie omieszkuje dla tego celu nawet spędzić 60 godzin w pociągu pokonując trasę Tallin-Bruksela".
Autorka artykułu traci wreszcie cierpliwość i rezygnuje z jazdy do Wrocławia. Wysiada w Żarach, co poradziła jej starsza pani, towarzyszka niedoli w podróży.
"Wciąż jeszcze mam w uszach słowa Cremera, że niemiecka kolej wydaje dwie trzecie swego budżetu na prestiżowe projekty jak Stuttgart 21. Wciąż jeszcze trasy na wielu przejściach są niezelektryfikowane - pomimo wszelkich państwowych umów i spotkań na szczycie. Podróż z Berlina do Poznania trwa niecałe trzy godziny. Ale Europa w ogóle nie interesuje szefostwa kolei. A wschód Europy jeszcze mniej".
Małgorzata Matzke
red.odp.:Alexandra Jarecka