Schulz i Drohobycz: przedwojenna Polska zmartwychwstaje w Berlinie
5 marca 2010Wystawa powstała z inicjatywy Robina Lautenbacha, byłego korespondenta 1 programu niemieckiego radia i telewizji ARD: „Dopiero, kiedy przyjechałem do Polski zrozumiałem, że Europa nie kończy się ani na Odrze, ani na Bugu” – przyznaje Robin Lautenbach.
W Polsce poznał Bartłomieja Michałowskiego z Lublina, artystę malarza, współzałożyciela Kazimierskiej Konfraterni Sztuki i Stowarzyszenia Festiwalu Brunona Schulza oraz Alfreda Schreyera z Drohobycza, jednego z ostatnich żyjących uczniów Brunona Schulza.
„Dzięki nim, dzięki tym prywatnym kontaktom i przyjaźniom twórczość Schulza stała się dla mnie czymś więcej, niż „tylko” dziełem literackim. Stała się symbolem życia przed wojną w centralnej Europie, które dziś odkrywają od nowa młodzi Polacy. To dla nas Niemców bardzo ciekawe i bardzo ważne” – mówi Robin Lautenbach.
Duża wystawa o małym sztetlu
W galerii Beletage oglądać można akwarele Bartłomieja Michałowskiego, przywołujące świat wielokulturowych, prowincjonalnych miasteczek, mistycznych sztetli takich jak przedwojenny Kazimierz Dolny, Włodawa, czy właśnie schulzowski Drohobycz. Świat ten zafascynował artystę już w dzieciństwie. To były, jak mówi, opowieści babci o pogawędkach z miejscowym kupcem i szewcem, o interesach pradziadka z kupcami. I fascynacja twórczością Brunona Schulza:
„Jest on dla mnie fantastycznym, wielkim artystą i symbolem tego świata, który odszedł i o którym pozostawił to świadectwo. Bo sztuka daje tę możliwość powstrzymania zagłady. Czas zabija, ludzie umierają, miasta się zmieniają, natomiast sztuka daje możliwość powstrzymania tego procesu. Schulz jest tego doskonałym przykładem. Jego twórczość, i literacka i plastyczna, są ponadczasowe”.
W swoich obrazach Bartłomiej Michałowski wraca do sztetlowskiego mikrokosmosu w bardzo szczególny sposób, poprzez zaludniające go cienie dawnych mieszkańców:
„Cienie te symbolizują świat, który odszedł, został zgładzony w II wojnie światowej, stał się Atlantydą. Ale pokazują też nam, współczesnym i przyszłym pokoleniom, że ten świat Żydów przez wiele wieków żyjących tu obok nas, istniał.”
Nadzwyczajny i skromny człowiek
Najsłynniejszy syn Drohobycza, Bruno Schulz, zamordowany został w swoim rodzinnym mieście, w „dziki czwartek”, 19 listopada 1942 roku. Zginął z ręki hitlerowskiego oficera Karla Guenthera, tego samego, na którego zlecenie namalował m.in. słynne baśniowe freski w dziecięcym pokoju jego willi. Guenther był „niesłychanym bandytą”, wspomina Alfred Schreyer, świadek tamtych wydarzeń, żyjący do dziś w Drohobyczu jedyny z jego przedwojennych, żydowskich mieszkańców. I jeden z ostatnich uczniów Brunona Schulza, nauczyciela rysunku i prac ręcznych w gimnazjum im. Władysława Jagiełły w Drohobyczu. Tego samego, którego Schulz sam zresztą był uczniem, tyle że w jego dzieciństwie nosiło ono imię cesarza Franciszka Józefa.
„Bruno Schulz był nadzwyczajnym człowiekiem” - wspomina Alfred Schreyer - „Bardzo skromnym i bardzo wyrozumiałym dla swoich uczniów. Nie bardzo sobie radził z rozbrykaną gromadą, zawsze zdołał ją jednak uspokoić baśniami ilustrowanymi rysunkami szkicowanymi na tablicy”.
Radość życia
Także 87-letni dziś Alfred Schreyer został nauczycielem, uczył muzyki, gra na skrzypcach i śpiewa do dzisiaj. Za sobą ma piekło II wojny światowej, pobyty w obozach koncentracyjnych w Płaszowie, Gross-Rosen i Buchenwaldzie. Cudem przeżył, jak mówi, dzięki stolarce, której nauczył się w klasie Schulza i dzięki muzyce. Po wojnie wrócił do Drohobycza, już zupełnie innego miasta: „Drohobycz był zawsze miastem wielokulturowym. Dziś to czysto ukraińskie miasto. A atmosfera? O, to jest Drohobycz” – pokazuje na obrazy Bartłomieja Michałowskiego.
Alfred Schreyer był honorowym gościem wernisażu berlińskiej wystawy. Jako świadek epoki i przede wszystkim jako muzyk. Przyjechał z recitalem pieśni żydowskich i polskich, też niemieckich, ukraińskich, śpiewanych mocnym głosem, z niewiarygodną werwą.
Razem z towarzyszącym mu od 15 lat na akordeonie równie niezwykłym artystą i człowiekiem, Tadeuszem Serwatko z Drohobycza, Alfred Schreyer przenosi publiczność w tradycje dawnej Galicji, kulturowego tygla, z którego wyrosła sztuka Brunona Schulza.
„Forma tych panów zwala z nóg. Ta radość, energia, którą noszą w sobie, niezależnie od wszystkich tragicznych przeżyć, które mają za sobą. Jestem pod wielkim wrażeniem” – przyznała po recitalu jedna ze słuchaczek.
Paryż, Wiedeń i Drohobycz
Alfred Schreyer w Berlinie wystąpił po raz pierwszy. Także wspomnienie o Brunonie Schulzu jest w Niemczech rzadkością. Głośno było o nim tylko w związku z drohobyczowskimi freskami. Jeżeli jest znany, to w bardzo wąskim gronie, poprzez „Sanatorium pod klepsydrą” Wojciecha Jerzego Hassa, „Ulicę krokodyli” braci Quay, ślady Schulza w twórczości Tadeusza Kantora czy Stasysa Eidrigevičiusa. Robin Lautenbach przyznaje, że Bruno Schulz jest dla niego jednym z tych odkryć, które dał mu pobyt w Polsce:
„Dopiero teraz go poznaję i rozumiem jako typowego artystę lat 20. ubiegłego wieku, kiedy po katastrofie I wojny światowej w Europie eksplodowało życie kulturalne, w Niemczech, we Francji. Bruno Schulz należał do tej epoki, ale uświadomiłem sobie to dopiero w Polsce. Ten fakt, że cyganeria, poszukiwania w sztuce nie były tylko domeną paryską, berlińską czy wiedeńską, ale też polską. I także w dawnej Galicji, na ówczesnej, polskiej prowincji, jaką był Drohobycz”.
Wystawa przygotowana została przez Niemiecko-Polskie Towarzystwo w Berlinie, przy wsparciu Fundacji na rzecz Pomnika Pomordowanych Żydów Europy. Czynna będzie do końca marca 2010.
Elżbieta Stasik
red.odp.: Małgorzata Matzke / du