Renty dla zbrodniarzy z Waffen-SS. „Ofiary wojny”
10 marca 2019Kiedy w lutym br. belgijscy deputowani wystąpili z inicjatywą wstrzymania wypłat niemieckich rent dla byłych kolaborantów III Rzeszy z szeregów dywizji Waffen-SS „Wallonien”, sprawa odbiła się w świecie głośnym echem. Wiadomość była szokująca.
Byli esesmani mieli nadal pobierać renty na mocy wydanego przez Hitlera w czasie wojny dekretu. Z informacji udzielonych przez niemieckie Ministerstwo Pracy i Spraw Socjalnych dziennikowi „Bild” wynika, że takie renty pobiera obecnie 2033 osób poza granicami Niemiec, w tym zdecydowanie najwięcej, bo aż 573, w Polsce. Na drugim miejscu są wielkie Stany Zjednoczone z 250 rencistami, na trzecim maleńka, licząca zaledwie dwa miliony mieszkańców Słowenia, gdzie renty otrzymują 184 osoby.
Jednak informacja ta zawiera dwie nieścisłości. W wielu tekstach, które się potem pojawiły, Waffen-SS często było utożsamiane z SS. Tymczasem od 1940 obie formacje działały niezależnie od siebie. Podczas gdy SS była najważniejszym instrumentem terroru i represji III Rzeszy, głównym zadaniem Waffen-SS było wspieranie Wehrmachtu w akcjach bojowych.
Dlatego od 1941 roku dywizje Waffen-SS mogły werbować w swoje szeregi ludzi, którzy nie byli obywatelami Rzeszy. Formacja stawała się coraz mniej elitarną, coraz bardziej masową.
Druga nieścisłość to twierdzenie, że renty wypłacane są na mocy dekretu Hitlera. – Nazistowskie ustawodawstwo zostało unieważnione przez Sojuszniczą Radę Kontroli Niemiec na mocy jej Ustawy nr 1 – wyjaśnia prof. Krzysztof Ruchniewicz, dyrektor Centrum im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego. – Renty, o których dziś jest mowa, nie są wypłacane z „dekretu führera”, lecz na mocy Ustawy o zaopatrzeniu ofiar wojny [Gesetz über die Versorgung der Opfer des Krieges, albo Bundesversorgungsgesetz, w skrócie BVG] z 20 grudnia 1950 roku, która definiuje krąg uprawnionych – wyjaśnia Ruchniewicz.
„Ofiary wojny”
Nie należy jednak dać się zmylić nazwą ustawy. Do „ofiar wojny” nie zalicza ona bynajmniej więźniów obozów koncentracyjnych, lecz jedynie osoby, które poniosły szkody lub ucierpiały wypadek podczas pełnienia służby wojskowej lub paramilitarnej, czy to wskutek działań wojennych, czy jako jeńcy lub internowani, czy wreszcie z powodu działań karnych lub przymusowych, którym zostali poddani, a które zostały uznane za oczywiste bezprawie.
Dotyczy to także cudzoziemców pełniących służbę w wymienionych formacjach.
Przez kilkadziesiąt lat chyba nikt nie zajmował się kwestią, czy renty i inne świadczenia należą się również tym rzekomym „ofiarom wojny”, które jednocześnie były zbrodniarzami wojennymi. Wykluczyła to dopiero nowelizacja BVG z 14 stycznia 1998 roku, ale wyłącznie w odniesieniu do wniosków złożonych po 13 listopada 1997 roku co znaczy, że dotknęła jedynie garstki potencjalnych rencistów-zbrodniarzy.
Pokrętna odpowiedź
Według berlińskiego dziennika „Tagesspiegel”, niemieckie Ministerstwo Pracy poinformowało, że wśród 18 odbiorców świadczeń na podstawie BVG w Belgii nie ma żadnych byłych żołnierzy Waffen-SS.
Czy jednak to zapewnienie jest wiarygodne, skoro takie dane nie istnieją, a przynajmniej są niekompletne? Według magazynu „Vice” belgijscy politycy już w 2016 roku domagali się od Niemiec podania nazwisk ochotników z Waffen-SS.
Dwa lata później uzyskali odpowiedź z biura studiów Bundestagu, a w niej argumenty, dlaczego nie jest to możliwe: „Niemiecki Związek Ubezpieczeń Emerytalnych nie dysponuje danymi, którzy członkowie Waffen-SS są uprawnieni do pobierania rent na mocy BVG. To sprawa krajów związkowych. Poza tym nie wolno udostępniać władzom belgijskim żadnych informacji o rencistach i wysokości pobieranych przez nich świadczeń już z samego tylko powodu ochrony danych osobowych. W końcu nie istnieje żaden kompletny wykaz byłych członków Waffen-SS. O to postarali się naziści w ostatnich dniach wojny” – wylicza „Vice”.
Jak na razie żaden inny kraj nie podjął belgijskiej inicjatywy.
Ponad pół miliona żołnierzy Waffen-SS
Ilu żołnierzy Waffen-SS pochodziło z Polski, trudno dziś powiedzieć. Jak pisze prof. Ruchniewicz na swoim blogu, jedyny istniejący kompletny wykaz jest datowany na 1 maja 1940 roku, czyli jeszcze sprzed wydzielenia Waffen-SS z SS. Wówczas w szeregach zbrojnej formacji służyło ponad 15 tysięcy obywateli polskich.
Z niemieckiej Wikipedii, powołującej się na książkę Bernda Wegnera „Hitlers Politische Soldaten: Die Waffen-SS 1933-1945”), można się dowiedzieć, że oddziały Waffen-SS liczyły wtedy ponad 90 tysięcy żołnierzy.
To znaczy, że co szósty z nich pochodził bądź z Generalnego Gubernatorstwa, bądź z polskich obszarów wcielonych do Rzeszy.
Potem jednak werbunek przyspieszył. W ostatni dzień 1943 roku Waffen-SS liczyły ponad pół miliona żołnierzy, pół roku później prawie 600 tysięcy (z czego w oddziałach polowych służyła więcej niż połowa). To sporo. Mniej więcej tylu żołnierzy w szczytowym okresie zimnej wojny liczyła Bundeswehra (teraz służy w niej mniej niż 200 tysięcy ludzi). Trzeba jednak pamiętać, że w tym samym czasie w Wehrmachcie służyło niemal 6,5 milionów ludzi.
Udowodnić zbrodniczą działalność
Zapewne więc i dziś wśród tych, którzy jeszcze żyją i pobierają inwalidzkie renty z BVG, te proporcje nie przedstawiają się dużo inaczej. Czyli na dziesięciu byłych żołnierzy Wehrmachtu przypada jeden z Waffen-SS.
W przeciwieństwie do Wehrmachtu formacja Waffen-SS została uznana w procesie norymberskim za organizację zbrodniczą. Podobnie zresztą jak i sama SS, a także kierownictwo polityczne NSDAP [Korps der Politischen Leiter der NSDAP], Służba Bezpieczeństwa [Sicherheitsdienst, SD] i Tajna Policja Państwowa [Geheime Staatspolizei], czyli Gestapo.
To uzasadnia pozbawianie byłych członków Waffen-SS rent czy też zasiłków. Sęk w tym, że najpierw trzeba ich zidentyfikować. A to może okazać się trudne.