Rammstein – prowokacja kluczem do sukcesu?
21 listopada 2009„Człowiek się pali, Rammstein” – utworem z tymi słowami sześciu wschodnioberlińskich punków położyło podwaliny pod swoją późniejszą, oszałamiającą karierę. Przewidzieć nie byli jej w stanie, wiedzieli jednak, czego nie chcą – nie chcieli być ani „wschodnioniemieckim”, ani „zachodnioniemieckim” zespołem, nie chcieli się zanglojęzyczać udając, że śpiewają po angielsku bez akcentu. Chcieli być nowi, inni, wyjątkowi. Zgodnie z mottem gitarzysty Paula Landersa: „Idąc po czyichś śladach, nie zostawiasz swoich”.
Igranie obyczajem
Szerszej publiczności stali się znani dzięki filmowi Davida Lyncha „Lost Highway” (Zagubiona autostrada) To też zresztą przykład własnej drogi, którą wierni są od początku: żeby znaleźć reżysera do swojego pierwszego teledysku, posłali swoją pierwszą płytę wszystkim, znanym sobie z kina reżyserom. Lynch teledysku im wprawdzie nie nakręcił, utwór Rammsteina „Heirate mich” (Poślub mnie) towarzyszy za to w filmie Lyncha odważnej scenie erotycznej. Zazwyczaj zszokowani tym, co widzą, kinomani tym razem zszokowani byli tym, co słyszą: śpiewają oni „Hei Hei”, czy „Heil Heil”?
Muzycy nie komentują. Od chwili powstania wzdragają się przed tłumaczeniem swojej koncepcji artystycznej. Równie konsekwentnie załamują ręce niemieckie przyzwoitki, po ukazaniu się każdego nowego albumu Rammsteina.
Z pompą i pirotechniką
Na koncertach solista Till Lindemann z lubością straszy publiczność miotaczami ognia, kokietuje przerysowanym „r”, a scenografia nieuchronnie kojarzy się z olimpijskimi filmami Leni Riefenstahl. Szokujące są jednak przede wszystkim teksty „opływające krwią”, naszpikowane seksem w najróżniejszych odmianach, od tęsknoty za miłością po kazirodztwo i pedofilię. Zarazem przesycone osobliwym, mrocznym romantyzmem.
„To są najnormalniejsze, romantyczne teksty” – uważa keyboardzista Christian „Flake” Lorenz , który nie bardzo rozumie całego zamieszania wokół rzekomego hołdowania przez zespół przemocy. „Każdy szesnastolatek naoglądał się już w telewizji tyle świństwa, że my jesteśmy wobec tego aniołkami”.
Jakkolwiek – nie było płyty zespołu, po której nie posypały się na nich gromy. Zarzuca się im wszystko, łącznie z faszystującymi tendencjami. Rammstein zostaje jednak Rammsteinem, wręcz tym bardziej skandalizuje, im bardziej obrzuca się go błotem.
Świat leży im u stóp
W 2006 roku Rammstein „zajął się” historią kanibala z Rothenburga. W wersjach koncertowych solista Lindemann w kucharskiej czapie, zależnie od humoru – w garze albo na grillu, podsmaża keybordzistę Flake'a. W rammsteinowskim wydaniu każdy koncert jest gigantycznym, przerysowanym show. I kiedy w Niemczech moraliści załamują ręce, świat szaleje. Japończycy śpiewają utwory Rammsteina słowo po słowie, czystą niemczyzną; stadiony w Ameryce Łacińskiej wypełnione są po brzegi, Amerykanie zachłystują się „swoim Rammsteen”. Swoim, bo nazwa zespołu związana jest z bardzo tragicznym wydarzeniem z 1988 roku – katastrofą podczas pokazów lotniczych w największej wówczas amerykańskiej bazie lotniczej w Niemczech: Ramstein-Miesenbach. 70 ofiarom katastrofy zespół, jeszcze wówczas bez nazwy, poświęcił jeden ze swoich pierwszych utworów. Publiczność tak skandowała na koncertach właśnie „Ramstein”, że zespół nie miał wyboru, został „Rammsteinen”, w polskiej, zamiennie używanej wersji: „Ramsztajnen”.
„Pussy” na indeksie
Tym razem miarka się przebrała. Po ukazaniu się na rynku pod koniec października najnowszej płyty zespołu: „Liebe ist fuer alle da” („Miłość jest dla wszystkich”) minister ds. rodziny Ursula von der Leyen osobiście złożyła skargę w federalnej agencji zajmującej się badaniem publikacji pod kątem ich szkodliwości dla nieletnich (BPjM). Solą w oku jest właściwie promujący płytę singiel „Pussy” i towarzyszący mu teledysk – film pornograficzny nagrany w berlińskim klubie przez kultowego reżysera Jonasa Akerlunda. Ale, zdaniem minister, skandalizujące są też sado-masochistyczne fantazje w utworze „Ich tue dir weh” („Skrzywdzę cię”), czy „alarmujące” zdjęcia na okładce płyty. Decyzją BPjM płyta znalazła się na indeksie, co znaczy, że nie może być ani promowana w mediach, ani w sklepach, do których dostęp mają nieletni. Po raz ostatni na indeksie znalazła się w Niemczech płyta zespołu „Die Aerzte”, w 1987 roku.
Indeks, nie indeks, płyta i bez tej niezamierzonej reklamy sprzedaje się świetnie, niezmiennie utrzymuje się w czołówce list przebojów a światowe tournee zespołu jest już kompletnie wyprzedane. Polscy fani odliczają już dni do koncertu w katowickim Spodku (27 listopada), a Rammstein? Rammstein zastanawia się, dlaczego właściwie porno? Paul Landers macha tylko ręką: „Mam taką właściwie niezbyt skomplikowaną teorię, dlaczego zrobiliśmy to porno. Z głupoty”.
Uli José Anders / Elżbieta Stasik
red. odp. Iwona Metzner/ma