Przyjaźnie wśród niemieckich trenerów są rzadkością
30 marca 2011Następcą Felixa Magatha w Schalke 04 został Ralf Rangnick i zaraz po przejęciu funkcji trenera zaczął utyskiwać na poprzednika. Zarzucił mu, że zostawił drużynę w kiepskim stanie psychicznym. Natomiast poprzednik, wracając do VLF Wolfsburg, w pierwszym rzędzie skrytykował złą formę fizyczną drużyny. Te i inne obyczaje w Bundeslidze psycholodzy tłumaczą jako sposób na odgraniczenie się od poprzednika. Często jednak jest to napastliwa forma ataku i tylko niewielu stać na przyjazne gesty. Na przykład trener Eintrachtu Frankfurt Michael Skibbe, jako jedyny odchodząc z klubu gratulował swemu następcy Christophowi Daumowi.
Nie ma miejsca na przyjaźń
Prawdziwe przyjaźnie w Bundeslidze należą do rzadkości. Trudno się temu dziwić, jeśli uwzględni się fakt, że liczba etatów trenerskich w ekstraklasie wynosi tylko 18 i drugie tyle w 2. lidze. Bezrobotni trenerzy czekają nieraz długo na nową propozycję. By zwrócić na siebie uwagę, często przychodzą na mecze konkurenta i udzielają wywiadów telewizyjnych.
Trenerski stołek, pod którym się pali
Posada trenera w klubie jest jednym z najsłabszych ogniw w łańcuchu wzajemnych powiązań. Brak sukcesów drużyny jest najczęstszym powodem zwalniania coachów. Jednak powoli przybywa trenerów, którzy sami decydują o tym, kiedy odejdą. Przykładem jest Jupp Heynckes trenujący jeszcze Bayer Leverkusen i Robin Dutt, zatrudniony we Fryburgu. Heynckes przejmie stanowisko po Louisie van Gaalu w Bayernie, gdy Dutt zajmie się „Aptekarzami”.
Na piłkarskiej arenie Niemiec pojawia się też coraz częściej gatunek, tzw. sprytnych trenerów. Należy do nich Felix Magath. Dwa lata temu opuścił mistrza Niemiec VfL Wolfsburg i przejął Schalke 04. Teraz wraca z wysokim odszkodowaniem w kieszeni do poprzedniego klubu, gdzie czekają już na niego z rozwartymi ramionami.
dpa/sid/ Alexandra Jarecka
red.odp.: Iwona D. Metzner