Piloci. Jak wymarzony zawód zamienia się w udrękę
11 sierpnia 2018Dzisiaj Nowy Jork, w przyszłym tygodniu lot do Bangkoku z noclegiem w luksusowym hotelu w towarzystwie stewardess o urodzie modelek robiących słodkie oczy do pilotów. Taki obraz tego zawodu wciąż jeszcze pokutuje, głównie za sprawą filmów w rodzaju komedii "Złap mnie, jeśli potrafisz".
Niestety rzeczywistość wygląda całkiem inaczej. Część młodych pilotów, którzy sami zapłacili za uzyskanie licencji, zasiliła rosnące stale szeregi swoistego prekariatu, zadłużywszy się wcześniej po uszy. Za wyszkolenie w tym zawodzie, który jeszcze do niedawna był szczytem marzeń wielu młodych ludzi, coraz częściej trzeba zapłacić częściowo lub całkowicie z własnej kieszeni. Ale nawet wtedy nie ma się pewności, że któryś z przewoźników zdecyduje się zatrudnić na stałe świeżo upieczonego pilota. Wtedy ma on naprawdę poważny problem, bo musi spłacić bankowy kredyt, który może przekraczać nawet 150 tys. euro.
Chcesz zdobyć doświadczenie? To zapłać za to
Coraz częściej zdarza się także, że młodzi piloci po zdaniu egzaminów teoretycznych, mający za sobą tylko loty na symulatorze, albo w najlepszym wypadku za sterami lekkich maszyn sportowych, sami płacą za godziny lotu w roli drugiego pilota na samolotach pasażerskich, takich jak popularny boeing 737. Płaczą, ale płacą, bo bez tego nie zostaną dopuszczeni do lotów na tym typie.
Jak zdradził jeden z pilotów, ta zasada "Pay-to-Fly" coraz częściej obowiązuje także w irlandzkich liniach lotniczych Ryanair. Młodym pilotom na początku nie płaci się za godziny spędzone za sterami pasażerskich odrzutowców. Przeciwnie - to oni muszą za nie zapłacić, jeśli myślą o późniejszej karierze zawodowej.
Zawód pilota stał się dziś jednym z tych, w które trzeba najpierw sporo zainwestować, a potem latami spłacać zaciągnięte pożyczki, żyjąc na poziomie minimum socjalnego. Nic więc dziwnego, że mocno stracił on na atrakcyjności, a młodzi ludzie, którym się kiedyś śnił po nocach, idą po rozum do głowy i decydują się na karierę w korporacjach w branży IT albo finansowej. Tam zarobią dużo więcej.
Ryanair już od dawna uchodzi za złego pracodawcę
W tanich liniach lotniczych Ryanair, nawiasem mówiąc największych w Europie, które w roku ubiegłym przewiozły 128 mln pasażerów, położenie pilotów jest szczególnie trudne. Ten irlandzki przewoźnik uchodzi w oczach pilotów na całym świecie za jednego z najgorszych pracodawców w tej branży. Przez wiele lat piloci znosili to w milczeniu zaciskając zęby, ale teraz miarka się przebrała i dali upust swojemu niezadowoleniu. Takiego strajku, jak ten, który się właśnie odbył, w tych liniach do tej pory jeszcze nie było.
Wcześniej, ci którzy mieli tego dość, masowo zwalniali się z pracy. W ubiegłym roku gospodarczym na taki krok zdecydowało się ponad 700 pilotów. "To mnie nie dziwi", mówi James Atkinson, który w latach 2006-2014 siedział za sterami boeinga 737 należącego do Ryanair. Dziś lata w barwach jednego z chińskich przewoźników powietrznych i znacznie lepiej zarabia.
Początkowe roczne wynagrodzenie pilota w Ryanair wynosi, jak informuje niemiecki związek zawodowy pilotów Cockpit, od 25 do 30 tys. euro brutto. Po pięciu latach za sterami drugi pilot dochodzi do 70 tys. euro rocznie, a doświadczeni kapitanowie zarabiają maksymalnie 130 tys. euro. Dla przykładu: chińskie towarzystwa oferują doświadczonym pilotom do 300 tys. euro rocznie i dużo lepszy klimat w miejscu pracy. Z drugiej strony, pracując w Chinach przebywają oni z dala od domu.
W odróżnieniu od młodych drugich pilotów, doświadczonych kapitanów na całym świecie brakuje i głównie dlatego mogą wybierać, czy chcą pozostać w linii, która im nie odpowiada, czy zerwać z nią i szukać innego pracodawcy.
Ciężkie życie pilotów i personelu pokładowego
Częścią firmowej strategii linii Ryanair jest rozrzucenie personelu latającego i pokładowego pomiędzy ponad 80 bazami od Litwy po Maroko i od Irlandii po Cypr. Niemal w każdym z tych państw wynagrodzenie pracowników jest inne, a piloci nie są zatrudnieni na stałe w Ryanair, tylko formalnie mają status samodzielnych przedsiębiorców, co w praktyce oznacza, że płacą podwójne składki socjalne, jako przedsiębiorcy i zatrudnieni. W ten sposób kierownictwo linii zabezpieczyło się skutecznie przed zorganizowaniem się pracowników i wymuszeniem przez nich lepszych warunków pracy i płacy.
Dlatego stałe zatrudnienie i jednolite dla wszystkich stawki są jednym z głównych żądań strajkujących pilotów. Dodatkowym powodem ich irytacji jest to, że w odróżnieniu od innych przewoźników powietrznych, Ryanair płaci im tylko za godziny spędzone w powietrzu, a nie te spędzone dodatkowo na ziemi wskutek licznych spóźnień. Ponadto Ryanair nie płaci za nadgodziny powstałe w takich okolicznościach, ani za hotel i posiłki, kiedy nie zdążą wrócić do bazy tego samego dnia.
Jak mówi James Atkinson: "Stale byłem proszony, by udać się na własny koszt do jednej z baz, w której akurat brakowało pilotów. Nierzadko latałem przez pięć dni na długich trasach, a potem musiałem wracać do swojej bazy. To jest bardzo męczące i nie każdy temu podoła". Zerwanie z tą metodą, nazywaną przez pilotów "ping pongiem", też jest jednym z głównych punktów katalogu ich żądań pod adresem kierownictwa linii. Pomijając już takie absurdy, jak zmuszanie członków personelu latającego i pokładowego, żeby podczas lotu sami płacili za filiżankę kawy czy szklankę wody mineralnej.
Andreas Spaeth, DW