Nikolaj Nikitin o kinie na Berlinale: ma być odważnie, świeżo i inaczej
15 lutego 2014Róża Romaniec: Dyrektor festiwalu Dieter Kosslick zapytany, dlaczego w tym roku nie ma w głównym konkursie filmów z krajów byłego bloku wschodniego, odpowiedział wprost: „Nie znalazłem niczego, co by było warte pokazania”. Pan dokonuje dla Berlinale pierwszej selekcji. Czego Pan konkretnie szuka?
Nikołaj Nikitin: To czego szukam na Wschodzie lub w Polsce, pokazaliśmy już w ubiegłym roku, chociażby takie filmy jak „W imię...” Małgośki Szumowskiej czy rumuński obraz „Child’s pose”, który otrzymał Złotego Niedźwiedzia. Szukamy współczesnego, aktualnego, pasjonującego i subjektywnego kina. Nawet, jeśli w tym roku nie ma w głównym konkursie żadnego polskiego filmu to pokazujemy trzy w innych sekcjach, np. „Generation 14”. Wczoraj byłem na premierze polsko-duńskiej kooprodukcji „Obietnica” Anny Kazejak i mogę potwierdzić, że publiczność przyjęła go bardzo dobrze. Bardzo aktualny, ostry film, i ciekawa reżyseria. Także w sekcji „Forum” pokazujemy „Hubę” Sasnalów i bardzo innowacyjną animację w „Berlinale Shorts”.
RR: Dlaczego akurat te produkcje zostały zaprezentowane?
NN: Bo są to odważne eksperymenty, opowiadają nowe historie, są bardzo dobre warsztatowo i to mi się podobało. Poza tym dotknęły tematów nieznanych w innych krajach.
RR: W tym roku nawet pięć procent produkcji prezentowanych na Berlinale nie pochodzi z krajów, które 25 lat temu były jeszcze za żelazną kurtyną. Jaki problem ma, w Pana opinii, kino w tym regionie, że go tam mało w Berlinie?
NN: Mamy w tym roku 18 filmów z krajów tego regionu. Chętnie zacytuję szefa sekcji form, który pokazuje aż osiem obazów w tej kategorii. Jego zdaniem kino tego regionu jest niezwykle ciekawe z jego interesującą zadumą nad postkomunistyczną spuścizną, ciekawe są też realizacje. To są historie, których trudno jest się doszukać na Zachodzie.
RR: Więc w czym problem? Jakie są deficyty polskiej kinematografii, których najwyraźniej nie ma kinematografia rumuńska, bo produkcje rumuńskie są pokazywane wszędzie i zdobywają nagrody?
NN: Rumunii udało się bardzo szybko w sztuce i filmie rozprawić ze spuścizną Czauczesku i z całą przeszłością – to jest wyjątkowe. Rumunia ma świetnych filmowców, ale tacy są również w Polsce. Polska ma natomiast coś, czego nie ma Rumunia, czyli bardzo dobrą i funkcjonującą strukturę kina, programy wspierające kinematografię i dlatego jestem bardzo ciekawy, co będziemy mogli pokazać za rok. To, że w tym roku zabrakło w głównym konkursie polskiego filmu, nie oznacza, że nie będzie go też w przyszłości.
RR: Niektórzy twierdzą, że po śmierci Kieślowskiego w Polsce zabrakło nazwisk, które mogłyby wypełnić puste miejsce po nim. Z nestorów polskiego kina pozostał Andrzej Wajda, a następne pokolenie jeszcze się nie odnalazło. A czy Panu nasuwają się nazwiska młodych twórców współczesnej kinematografii, których Pan szczególnie ceni?
NN: Naturalnie, że tak. Chociażby Gosia Szumowska. Ona zalicza się wprawdzie jeszcze do grona młodych reżyserów. Często oglądam również świetne krótkie filmy studentów polskich filmówek. W Polsce macie znakomite szkoły filmowe w Katowicach, w Łódzi, Szkołę Andrzeja Wajdy. Sądzę, że wyrasta tam bardzo ciekawe pokolenie filmowców. W ostatnich latach pokazaliśmy zresztą kilka bardzo ciekawych polskich produkcji – przypominam „Salę samobójców” Jana Komasa zaprezentowaną też na Berlinale. To dobrze wróży polskiej kinematografii.
RR: Berlinale właśnie się kończy. Kiedy rozpocznie Pan przeglądanie nowych filmów?
NN: Jak to się mówi? Po meczu jest przed meczem. Przez następne dwa tygodnie z pewnością będę odpoczywał, ale zaraz potem wszystko zaczyna się od nowa. Przeglądanie nowych produkcji, selekcjonowanie pierwszych filmów. W lecie będę na pokazach w Warszawie i we Wrocławiu.
RR:Dziękuję za rozmowę.
rozmowę prowadziła Róża Romaniec