Niewybuchy hamują budowę elektrowni wiatrowych w Niemczech
8 listopada 2012Miasteczko Norddeich to malownicze kąpielisko we Fryzji Wschodniej, chętnie odwiedzane przez licznych turystów z Niemiec i zagranicy, spragnionych ciszy, słońca i morskich kąpieli. Turyści nie wiedzą, że w przybrzeżnych wodach leżą tysiące ton bomb, min, pocisków artyleryjskich i zwykłej amunicji, zatopionej tu po II wojnie światowej.
Podwodny arsenał
- Zakładamy, że na dnie Morza Północnego i Bałtyku spoczywa około 1,6 mln ton amunicji wszelkiego rodzaju - mówi Bernd Scherer z Ministerstwa Rolnictwa, Ochrony Środowiska i Gospodarki Przestrzennej kraju związkowego Szlezwika-Holsztynu. Ten śmiercionośny ładunek staje się tykającą coraz głośniej bombą zegarową. Zagraża morskiej faunie i utrudnia budowę elektrowni wiatrowych na wodach przybrzeżnych.
Bernd Scherer przypuszcza, że tylko w Morzu Północnym zatopiono po II wojnie światowej 1,3 mln ton amunicji. Największe "zasługi" na tym polu mają Brytyjczycy, okupujący północne regiony pokonanych Niemiec. - Tuż po zakończeniu działań wojennych pozbycie się zapasów bomb, min, torped, granatów artyleryjskich i zwykłej amunicji strzeleckiej stało się potrzebą chwili - mówi Scherer. Najprostszym sposobem uporania się z tym problemem było zatopienie jej w morzu. Do tej akcji wykorzystywano wszystkie dostępne jednostki pływające, z barkami i kutrami rybackimi włącznie. Ich szyprowie byli z tego bardzo zadowoleni, bo brytyjskie władze okupacyjne dobrze płaciły im za zatopienie tego groźnego ładunku w z góry wyznaczonym miejscu.
Dziś taki sposób utylizacji materiałów wojennych musiałby spotkać się z ostrym sprzeciwem obrońców przyrody, ale tuż po wojnie i jeszcze przez wiele lat po niej był praktykowany powszechnie. Jak większość pozornie prostych i tanich rozwiązań okazał się błędem, który nie łatwo będzie teraz naprawić. Leżąca na dnie morza amunicja zagraża bowiem budowie dużych farm wiatraków na przybrzeżnym szelfie. - Na odcinku 45 kilometrów mamy do czynienia z około 50 dużymi obiektami grożącymi eksplozją - twierdzi Jan Kölbel, dyrektor techniczny firmy Boskalis Hirdes, specjalizującej się w wykrywaniu i usuwaniu niewybuchów.
Na zlecenie holdingu energetycznego Tonnet, specjaliści pod wodzą dyrektora Kölbela sprawdzili przyszłą trasę podwodnego kabla energetycznego do dużej elektrowni wiatrowej offshore "Riffgatt", która ma zostać zbudowana na szelfie przybrzeżnym w odległości około 15 kilometrów od wyspy Borkum. Jej planiści wiedzieli wprawdzie, że kabel będzie przebiegać w pobliżu 18 miejsc, w których przed laty zatapiano amunicję, ale nie zdawali sobie w pełni sprawy z niebezpieczeństwa grożącego ich projektowi z tej strony. - W sumie wykryliśmy na tej trasie ponad 2000 potencjalnie groźnych obiektów. Do tej pory udało nam się sprawdzić 600, przy czym okazało się, że prawie 350 to niewybuchy wymagające usunięcia - wyjaśnia dyrektor Kölbel.
Czułe zapalniki i biedne foki
Za tym eufemizmem kryje się tzw. kontrolowane zdetonowanie niewybuchów. Zatopionych w morzu bomb, min, torped i pocisków artyleryjskich dużego kalibru nie wydobywa się na powierzchnię, tylko doprowadza do ich eksplozji pod wodą. Ich zapalniki są przerdzewiałe i wyjątkowo czułe. Każde dotknięcie niewybuchów grozi śmiercią. Kontrolowany wybuch jest w tych warunkach jedynym sposobem pozbycia się problemu z zatopioną amunicją.
Niestety, podwodne eksplozje zagrażają morskiej faunie. - Wywołana przez nie fala uderzeniowa jest śmiertelnie groźna dla fok - ostrzega Peter Lienau, kierownik foczarium w Norddeich. - Foki mogą zginąć, jeśli przypadkiem podpłyną zbyt blisko do miejsca, w którym nastąpił podwodny wybuch, ale wystarczy sam huk, żeby straciły słuch, a przez to orientację, lub uciekły przerażone, pozostawiając młode, dla których jest to równoznaczne ze śmiercią - wyjaśnia dalej.
Inni eksperci ostrzegają, że podwodne eksplozje mogą zniszczyć płuca lub bębenki uszne morskich ssaków w promieniu do czterech, a uszkodzić je w promieniu do dziesięciu kilometrów. Dlatego organizacje ochrony środowiska, ze Związkiem Ochrony Przyrody Niemiec (NABU) na czele, powołały do życia koalicję domagającą się od polityków uregulowań prawnych, które będą przestrzegane przez wszystkich, zajmujących się usuwaniem i niszczeniem zatopionej amunicji.
Podwodni saperzy, tacy jak Jan Kölbel i jego zespół, w pełni popierają inicjatywę obrońców przyrody: - Precyzyjne uregulowania prawne bardzo by nam pomogły w pracy, którą w tym przypadku aż w 80 procentach prowadzimy na terenie morskiego parku narodowego. A to oznacza, że musimy odgrodzić teren eksplozji podwodnymi kurtynami lub upewnić się, że nie ma w pobliżu morskich zwierząt - dodaje.
Zatopiona w morzu amunicja nie jest problemem czysto niemieckim. To problem światowy, który wymaga uregulowania w skali globalnej. Eksperci nie spodziewają się jednak, że nastąpi to szybko i łatwo. Żaden rząd europejski, ani inny, nie pali się, przynajmniej w tej chwili, do ponoszenia kosztów operacji usuwania wybuchowych, morskich pamiątek z okresu II wojny światowej.
Julian Bohne / Andrzej Pawlak
red. odp. Bartosz Dudek