Kto będzie rządził Unią?
16 listopada 2009W najbliższy czwartek szczycie w Brukseli Unia Europejska wybierze swoje władze. Obserwatorzy w Niemczech wiążą z wyborem nadzieje, ale widzą także ryzyko.
Nowe władze elementem reformy
Powołanie dwóch kluczowych stanowisk w Unii jest rezultatem Traktatu Lizbońskiego, który wejdzie w życie 1 grudnia tego roku. Traktat przewiduje powołanie stałego przewodniczącego Rady Europejskiej (potocznie określanego prezydentem Unii) oraz szefa unijnej dyplomacji (wysokiego przedstawiciela UE). W tekście traktatu celowo nie ma mowy o „ministrze” i „prezydencie”, lecz o "wysokich reprezentantach" Unii, by nie drażnić unijnych sceptyków.
Nowe stanowiska mają na celu wzmocnienie wizerunku Unii na scenie międzynarodowej, jak również integracyjną rolę wewnątrz UE. Przewodniczący Rady Europejskiej (prawdopodobnie szef któregoś z rządów państw Unii) będzie wybierany na dwu i półroczną kadencję. Jego zadaniem jest reprezentowanie Unii na zewnątrz, np. w rozmowach z Rosją i Chinami. Szef dyplomacji koordynuje natomiast politykę zagraniczną państw UE. Na brak takiej koordynacji w latach 70-tych narzekał Henry Kissinger (Kissinger pytał wtedy, pod jaki numer ma zadzwonić, by porozumieć się z kimś, kto mógłby, tak jak on w imieniu Ameryki, podejmować decyzje w imieniu Europy).
Dokładny podział zadań oraz kompetencji nie jest ostatecznie ustalony. Eksperci zakładają, że w dużym stopniu będzie on zależał od siły przebicia nowych władz.
Więcej konkurencji
Choć celem powołania nowych stanowisk jest ułatwienie pracy w Radzie Europejskiej i stworzenie wyraźniejszych struktur, to jednak pierwsza faza podziału władzy może przebiegać nieco chaotycznie. Nie wyklucza się, że po wprowadzeniu traktatu dojdzie najpierw do ostrej konkurencji między poszczególnymi osobistościami.
Ale eksperci oczekują również pozytywnych skutków, gdyż zdaniem wielu konkurencja "na szczycie" może doprowadzić do wzrostu zainteresowania obywateli polityką europejską. Europejczycy oczekują „przywódcy” i mediatora, który pogodzi oczekiwania 27 państw członkowskich - twierdzi Dominik Hierlemann z niemieckiej Fundacji Bertelsmanna.
Szefów co nie miara...
Obok prezydenta Rady nadal bardzo mocną pozycję utrzyma przewodniczący Komisji Europejskiej. Do nich dojdzie również Wysoki Reprezentant ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Nadal będzie również rosła rola przewodniczącego Parlamentu Europejskiego oraz szefa rządu aktualnie pełniącego przewodnictwo w Unii. Także przywódcy państw członkowskich niechętnie będą rezygnować z wpływu na decyzje Unii. W takiej sytuacji ważna będzie umiejętność mediacji.
Kandydaci na starcie
Jeżeli, zgodnie z oczekiwaniami stanowisko prezydenta przypadnie przedstawicielowi europejskiej prawicy, to ministrem spraw zagranicznych zostanie socjaldemokrata.
Za najpoważniejszego kandydata na prezydenta uchodzi premier Belgii, Herman Van Rompuy'a. Brukselscy dyplomaci podkreślają, że żadne z państw UE na razie nie zawetowało jego kandydatury. Najczęściej wymieniani konkurenci to premier Holandii i Luksemburga - Jan Peter Balkenender i Jean-Claude Juncker.
Socjaldemokracja pod presją
Więcej problemów z obsadą ma lewica. Do niedawna faworytem był brytyjski minister spraw zagranicznych, David Miliband. Polityk Labour Party odmówił jednak kandydowania mówiąc, że chce wziąć udział w najbliższych wyborach w Wielkiej Brytanii.
Za dobrego kandydata niektórzy postrzegają również byłego ministra spraw zagranicznych Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera. Jednak nowy, centrowo – liberalny rząd w Berlinie nie zgłosił jego kandydatury, gdyż przekreśliłoby to szansę objęcia wkrótce przewodnictwa Komisji Europejskiej przez Niemca.
Obecnie największe szanse spośród socjaldemokratów na wysokie stanowisko w Unii ma były włoski premier, Massimo D'Alema.
Nowi też ambitni
Również nowi członkowie UE walczą o wpływy. Estonia oficjalnie zgłosiła swojego kandydata - obecnego prezydenta, Toomasa Hendrika Ilvesa.
O chęci objęcia dalszych stanowisk przez nowe państwa UE mówił podczas wizyty w Berlinie (9 listopada) przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Jerzy Buzek. Szef polskiej dyplomacji Radek Sikorski także sugerował przed paroma dniami w stolicy Niemiec, iż „Unia Europejska powinna w swojej polityce zagranicznej (także wobec Rosji) uwzględnić punkt widzenia nowych państw członkowskich”. Przez obserwatorów w Berlinie zostało to ocenione jako chęć podkreślenia, iż w unijnych strukturach należy dbać o równowagę między nowymi, a starymi członkami.
Co z castingiem?
Zakulisowe rozgrywki o nowe stanowiska w Unii nie podoba się niektórym państwom, w tym Polsce. Propozycja Warszawy, by wybór prezydenta i szefa dyplomacji był bardziej przejrzysty i uwzględniał również „wizje” kandydatów, znajduje coraz więcej zwolenników.
Oficjalnie poszukiwanie kandydatów jest obecnie w rękach pełniącej prezydencję UE Szwecji i odbywa się na konkultacjach telefonicznych z wszystkimi państwami członkowskimi. Do ostatecznego wyboru dojdzie na najbliższym szczycie europejskim, 19 listopada w Brukseli. Zwyciężą kandydaci, którzy otrzymają dwie trzecie głosów na Radzie Europejskiej.
Róża Romaniec, DW Berlin
red. odp. Jan Kowalski