Komentarz: Wybór między dżumą i cholerą?
Kto oczekiwał, że rosyjski prezydent Władimir Putin przedstawi na zgromadzeniu ONZ w Nowym Jorku rosyjski kompromis odnośnie konfliktu w Syrii i przynajmniej retorycznie zdystansuje się od syryjskiego przywódcy Baszara al-Asada, musiał być rozczarowany. Putin wyraźnie bowiem powiedział, że poprze tylko taką koalicję Narodów Zjednoczonych przeciwko Państwu Islamskiemu, która zaakceptuje Asada jako partnera.
Albo z Asadem...
Putin nie pozostawi Asada na pastwę losu - ani teraz, ani być może również w przyszłości. Zrobi tak dla zasady. Rosyjski prezydent bowiem jest kategorycznie przeciwny każdej zewnętrznej ingerencji w wewnętrzne sprawy innego państwa. W ten sposób Putin nie tylko dba o swojego partnera na Bliskim Wschodzie - Asada, lecz również sprzeciwia się wszelkiej krytyce Zachodu wobec kontrowersyjnego systemu władzy w Rosji.
Tylko dla protokołu: Wyraźnie potępiając zewnętrzne mieszanie się w sprawy innego państwa Putin nie ma oczywiście na myśli niezgodnej z prawem międzynarodowym aneksji Krymu, ani też akcji separatystów wspieranych przez Moskwę na wschodzie Ukrainy.
Swoją postawą Putin stawia Zachód przed dość trudnym wyborem - niczym wybór pomiędzy dżumą a cholerą. Pierwsza opcja to zaakceptowanie przez USA i Europę Asada jako faktycznego partnera w walce z terrorystami Państwa Islamskiego. W ten sposób zachodnie państwa musiałyby się pogodzić z faktem, że umocni to reżim Asada i rolę Rosji jako globalnego gracza na światowej scenie politycznej. Tym samym zostałaby przerwana izolacja Rosji, której ta teraz doznaje w wyniku wmieszania się do polityki sąsiada - Ukrainy.
...albo dalej, jak dotychczas
Druga opcja, na wypadek gdyby Zachód nie doszedł do porozumienia z Putinem, to pozostawienie sytuacji w Syrii bez zmian. To oznacza, że mordercza wojna na Bliskim Wschodzie doprowadzi do wypędzenia i ucieczki dalszych milionów ludzi - prawodopodobnie w kierunku środkowej Europy. O trzeciej opcji, czyli ryzykownej i zmasowanej interwencji zachodnich wojsk w Syrii bez mandatu ONZ nikt na razie nie chce nawet myśleć.
Niełatwy wybór dla Zachodu, któremu jeszcze trudno zaakceptować własną słabość i niemoc. Po przemówieniu prezydenta Obamy w Nowym Jorku jedno jednak jest jasne: czasy, gdy USA przeprowadzały akcje na Bliskim Wschodzie w pojedynkę, już się skończyły.
Ingo Mannteufel / tł. Róża Romaniec