Kto chce wiedzieć, jak wiedzie się SPD, wystarczy że spojrzy na Martina Schulza. Szef partii jest już tylko cieniem samego siebie. Jego przemówienie na nadzwyczajnym zjeździe partii w Bonn trwało niemal godzinę. Godziny, w czasie której nie zajaśniała ani szczypta zachwytu, ani optymizmu; ani u Schulza, ani u nikogo z 600 delegatów.
Schulz został postawiony pod ścianą. Człowiek, który niecały rok temu uważany był za nową nadzieję SPD, która dała socjaldemokratom tak długo wyczekiwane poczucie szczęścia, a nawet euforię, dziś jest poważnie osłabiony. Jest jak balon, z którego uszło powietrze.
Czytaj także: Zjazd SPD wyraża zgodę na negocjacje koalicyjne z Merkel
"Bunt krasnoludków"
Inaczej socjaldemokratyczna młodzieżówka. Narybek SPD, w drodze "buntu krasnoludków", jak drwili niektórzy partyjni funkcjonariusze, koniecznie chciał zapobieckolejnej wielkiej koalicji. W Bonn młodzi pokazali, że mają po swojej stronie wielu zwolenników. Prawie 44 procent delegatów zagłosowało na "nie", tylko 56 proc. podążyło za zaleceniem prezydium partii. Dla socjaldemokratycznej młodzieżówki i przeciwników wielkiej koalicji to zachęta, by w ciągu następnych tygodni przekonywać partyjną bazę do swoich racji. Bo to przecież na końcu 450 tys. członków SPD zadecyduje w partyjnym referendum, czy przyjąć czy odrzucić umowę koalicyjną.
Dla partii, a przede wszystkim dla jej kierownictwa, nie wróży to niczego dobrego. Już teraz widać głębokie pęknięcie w SPD i to pęknięcie będzie się jeszcze w najbliższym czasie pogłębiać. Naprzeciwko siebie stoją dwie grupy, które kierują się różnymi racjami. I obie strony mają dobre argumenty. Ale też i obie pozycje kryją w sobie wysokie ryzyko. Kolejne rządy z partiami chadeckimi mogą tak samo osłabić SPD jak ewentualne nowe wybory. Nie ma więc dobrego rozwiązania. I to stawia SPD przed niemal nierozwiązywalnym dylematem.
Czytaj także: Po decyzji SPD ws. wielkiej koalicji: ulga, zadowolenie i krytyka
Czy Martin Schulz wyjdzie z twarzą z tego głębokiego kryzysu, w którym znalazła się SPD, jest wątpliwe. Większe szanse na to ma Andrea Nahles. Na nadzwyczajnym zjeździe partii w Bonn szefowa klubu poselskiego SPD w Bundestagu pokazała dokładnie tę pasję, siłę i wolę, której nadaremno szukać było u Schulza. To, co mówiła i jak mówiła, porywało delegatów. I kto wie, może swoją obietnicą negocjacji "aż do pisku opon" przekonała niektórych sceptyków?
Między dżumą a cholerą
Wśród delegatów było ich sporo. Ci, którzy są przeciwko wielkiej koalicji są z reguły przekonani, że mają rację. Wielka koalicja jest w SPD tak niepopularna, że prawdopodobnie nie ma nikogo, kto z przekonania i bez zastrzeżeń wyraziłby na nią zgodę. Kto mówi "tak", mówi tak dlatego, że "nie" byłoby jeszcze gorszym rozwiązaniem. Także i dla członków SPD w partyjnym referendum będzie to na koniec wybór między dżumą a cholerą.
Jak jednak tak podzielona partia ma uczestniczyć w rządach? Partia, w której nieufność bazy wobec kierownictwa przyjęła niemal groteskowe formy? "Ci na górze" i "ci na dole" – to druga linia frontu, który przebiega w partii. Jak taka SPD chce zmotywować obywatela, by na nią zagłosował?
Socjaldemokraci, którzy w ubiegłych latach doświadczyli wielkiego upustu krwi, muszą mieć się na baczności. Na razie są jeszcze "tylko" nieszczęśliwi. Ale jeśli nie uda im się dokonać zwrotu i odnowy, mogą stać się w oczach wyborców tak nieatrakcyjni, że na koniec SPD może odejść do lamusa.
Sabine Kinkartz
tł. Bartosz Dudek