Partia konserwatywna odniosła tak wyraźne zwycięstwo po raz pierwszy od 1987 roku, kiedy na czele ugrupowania stała jeszcze premier Margaret Thatcher, mówiąca do Unii Europejskiej słynne „chcemy nasze pieniądze z powrotem”.
Teraz przekaz ten skurczył się do dwóch słów „załatwmy brexit”. Ale to nie stanie się w najbliższej przyszłości.
Czy to znak czasów, w których żyjemy, że kłamstwa, złamane obietnice i ledwo zawoalowany rasizm wygrywają z tym, co naprawdę ważne? Edukacja, przestępczość, bezdomność czy rozpadający się system opieki zdrowotnej – nie odegrały w walce wyborczej żadnej roli. Dlaczego miałyby? Można też zyskać wyborców tak jak premier Johnson rozbijając spychaczem ścianę ze styropianu albo chowając się w chłodni.
Boris Johnson przyswoił sobie niemal każdą sztuczkę z poradnika Donalda Trumpa. I nadal będzie sprzedawać ludziom kłamstwo, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej będzie łatwe i szybkie, i że nowa umowa handlowa będzie gotowa do końca okresu przejściowego w grudniu 2020. Tak dla przypomnienia: wynegocjowanie umowy handlowej między Unią a Kanadą zajęło 10 lat.
Laburzyści w gruzach
Co poszło nie tak u laburzystów? Odpowiedź jest prosta i brzmi: Jeremy Corbyn. Czy był kiedykolwiek bardziej nielubiany i tworzący podziały lider Partii Pracy? Czy naprawdę wydawało mu się, że znowu sprawi niespodziankę, tak jak w 2017 roku, kiedy zapobiegł większości konserwatystów pod wodzą Theresy May?
Corbyn nie ma teraz wyjścia, musi zrezygnować, wyświadczając swojej partii ostatnią przysługę. Już zapowiedział, że nie będzie kierował ugrupowaniem przy następnych wyborach. Nie powinien był kierować nim już przy tych.
Co druzgocące, laburzyści stracili swoje tradycyjne regiony – tak zwany czerwony mur, oddając je konserwatystom. Chodzi o postprzemysłowe części północnej Anglii, gdzie cięcia wprowadzane przez torysów paraliżowały społeczeństwo i gospodarkę, czyniąc biednych jeszcze biedniejszymi.
Partia Corbyna winą za porażkę obarcza brexitowe wyczerpanie. Ale to zbyt proste, abstrahując nawet od tego, że niezdecydowanie lidera w tej sprawie nie pomogło. Partia leży w gruzach i może popaść w zapomnienie, tak jak niemieccy socjaldemokraci.
Smutne, że te wybory były raczej konkursem antypatii, niż prawdziwymi wyborami, a Johnsonowi udało się wygrać w kategorii „mniej znienawidzony”. Bo czy ktokolwiek na prawicy spodziewa się, że zrealizuje on swoje obietnice? Raczej nie, ale wyborcy bardziej obawiali się obietnic, które poczynił Corbyn.
Czy nadal zjednoczone?
To, co boli najbardziej, to nieodwracalne szkody jakie te wybory wyrządzą już i tak głęboko podzielonemu krajowi.
Czy to jeszcze "Zjednoczone” Królestwo? W Szkocji rośnie presja na drugie referendum w sprawie niepodległości.
Rząd konserwatysów będzie oczywiście się temu przeciwstawiał. Ale sztylety zostały już wyciągnięte. Pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon mówi, że Johnson nie ma mandatu, aby wyprowadzać jej kraj z Unii Europejskiej. Czy irlandzcy nacjonaliści zaczną nalegać na oddzielenie Irlandii Północnej od Zjednoczonego Królestwa?
Wynik tych wyborów określa przyszłą rolę Wielkiej Brytanii w świecie. I oznacza transformację brytyjskiej polityki. Ten rezultat będzie rezonować w całym kraju w nadchodzących latach.