Kierowcy nie lubią prądu
22 czerwca 2010Za dziesięć lat po niemieckich drogach ma jeździć blisko milion samochodów z napędem elektrycznym. Tak przynajmniej wyobraża to sobie rząd, stawiający na czyste auta na prąd. Urzędowy optymizm i zwykłe chciejstwo - mówią kierowcy. W ich oczach pojazdy tego typu mają zdecydowanie więcej wad niż zalet. Obie strony mogą pogodzić... Chińczycy.
Dlaczego Azja?
Niemcy kochają samochody. Im większy, szybszy i droższy - tym lepszy. Tak było zawsze i na razie nic pod tym względem się nie zmieniło. Ale świat nie stoi w miejscu. W Japonii i - zwłaszcza - w Chinach ludzie też lubią samochody, ale wcale nie uważają, że na to miano zasługują tylko pojazdy napędzane silnikiem spalinowym.
Pierwsze samochody elektryczne produkowane seryjnie, choć wciąż jeszcze w ilościach śladowych, pochodzą z Japonii. To może jednak się szybko zmienić, bo duże zainteresowanie autami na prąd wykazują Chińczycy. Dziwne, ale prawdziwe: od kilku lat w Chinach sprzedaje się więcej pojazdów jednośladowych o napędzie elektrycznym niż spalinowym!
Wiele wskazuje, że z samochodami może być podobnie. Jak wyjaśnie Michael Karus, organizator kongresu w Bonn, poświęconego przyszłości pojazdów elektrycznych: "Właśnie w Chinach firma BYD jako pierwsza w świecie wyprodukowała i - co ważniejsze - sprzedała 6000 pojazdów o napędzie elektrycznym. Głównie w Chinach i w USA. W Europie pojazdy tej marki są praktycznie nie znane".
Pozytywnie o przyszłości elektromobili w Państwie Środka wyraża się także Jean-Francois Tremblay, ze znanej firmy konsultingowej Ernst & Young: "W Chinach większość posiadaczy samochodów swój pierwszy pojazd nabyła dopiero przed dwoma czy trzema laty. Mają oni zatem zupełnie inny stosunek do swoich czterech kółek niż Niemcy, którzy właśnie kupili dziesiątego w życiu Golfa...". Tych różnic nie wolno lekceważyć, bo mogą one zadecydować o przyszłości rynku motoryzacyjnego na świecie w najbliższych latach.
Sceptyczni Europejczycy
Na "starym kontynecie" wszystko wciąż pozostaje po staremu. Elektromobile traktuje się tu nadal jako ciekawostkę techniczną, mało przydatną na co dzień. Coś w tym jest. Typowy zasięg samochodów elektrycznych nie przekracza stu kilometrów. To za mało, żeby stanowiły atrakcyjną alternatywę wobec tradycyjnych benzyniaków i diesli.
Europejscy kierowcy nie dają się przekonać danymi statystycznymi, z których wynika, że przeciętny kierowca pokonuje średnio dziennie samochodem zaledwie 40 kilometrów. Zniechęca ich także długi czas ładowania baterii. Argument, że statystyczny samochód przez 22 godziny dziennie stoi w garażu pod dachem lub pod chmurką, a to przecież wystarczy do naładowania jego akumulatorów do pełna, też ich mało wzrusza.
"Moje auto ma być w każdej chwili gotowe do jazdy", mówią i wskazują na pułapki tkwiące w hymnach pochwalnych, opiewających prawdziwe i rzekome zalety samochodów na prąd. Tanie, bo prąd jest tańszy od benzyny? Bzdura! Co z tego, że prąd jest - na razie... - tani, skoro zestaw baterii kosztuje przynajmniej 4500 euro?
Elektryczny samochód, który naprawdę może się równać z benzynowym, tak jak sportowy pojazd kalifornijskiej firmy Tesla, kosztuje około stu tysięcy dolarów! I to ma być konkurencja dla równie szybkich, ale dużo tańszych samochodów benzynowych renomowanych firm europejskich czy japońskich?
Problemy do rozwiązania
Trudno odmówić racji tym argumentom, choć więcej w nich emocji niż głębszego namysłu. Początki zawsze są trudne, ale doświadczenie uczy, że z czasem można się z nimi skutecznie uporać. Im więcej będzie na drogach samochodów na prąd, tym więcej będzie także stacji do ich naładowania "pod korek".
Nowe technologie pomogą zwiększyć prędkość i zasięg pojazdów tego typu, a masowa produkcja elektromobili obniży ich cenę jednostkową. Baterie niekoniecznie trzeba kupić, można je także wypożyczyć. W wielu rodzinach są w użyciu dwa samochody. Dlaczego ten drugi, miejski, nie mógłby być na prąd, skoro służy do odebrania dzieci ze szkoły lub zrobienia zakupów w pobliskim sklepie?
Są jednak także inne problemy, których nie da się łatwo zbić tanią, proekologiczną retoryką. Na razie nie wiadomo jeszcze jaka technologia baterii ostatecznie zwycięży, a więc powstrzymanie się od zakupu elektrosamochodu wcale nie jest takie głupie.
Na inne, znacznie poważniejsze sprawy wymagające starannego rozważenia, wskazuje profesor Sauer z politechniki w Akwizgranie. Jego zdaniem elektrosamochody są naprawdę przyjazne dla środowiska tylko wtedy, kiedy prąd stanowiący ich "paliwo" pochodzi ze źródeł energii odnawialnych. Inna rzecz, że jest on ciągle dużo droższy od tego, uzyskiwanego z elektrowni konwencjonalnych i atomowych.
Najważniejsze jest jednak coś innego. Jeżdżąc zwykłym samochodem jesteśmy uzależnieni od ropy naftowej, a mówiąc ściślej, od krajów, w których się ją wydobywa. Przestawienie się na elektromobile - mówi prof. Sauer - zmienia tylko jedno. Do produkcji wysokowydajnych akumulatorów potrzebny jest lit. Największymi zasobami tego metalu dysponują Boliwia, Chile, Brazylie i... Chiny. A co będzie, jeśli te kraje zawiążą kartel, w porównaniu z którym OPEC okaże się niewinnym barankiem? Czy ktoś się już nad tym głębiej zastanowił?
Andreas Becker / Andrzej Pawlak
red.odp. A. Rycicka