Po 1989 roku wypłynęła prawda o traktowaniu Niemców w PRL. Opinia eksperta
30 listopada 2013DW: Znany reżyser Kazimierz Kutz, Ślązak z pochodzenia, powiedział kilka lat temu, że prawda o traktowaniu Niemców w Polsce wkrótce po wojnie czekała na ujawnienie i zrozumienie 50 lat.
Prof. Stanisław Jankowiak: W pewnym sensie tak. W poprzednim systemie długo obowiązywała ideologiczna konstrukcja, że słusznie wróciliśmy na Ziemie Odzyskane. Skoro „odzyskane”, to znaczy, że Niemcy byli tam jedynie ludnością napływową i w 1945 r. „stała się sprawiedliwość dziejowa”. Poza tym propaganda, ale może jeszcze skuteczniej twórczość – np. popularne filmy „Czterej pancerni i pies” czy „Stawka większa niż życie” - pokazywały te tereny jako wyludnione, z których Niemcy pouciekali. Nie ma problemu Niemców w Polsce po II wojnie światowej!
Systematyczne badania na ten temat zaczęto prowadzić pod koniec lat 60. XX w. opisując jednak głównie wysiedlenia, czy jak pisano – repatriacje, realizowane po konferencji poczdamskiej od 1946 r. Słowo "repatriacja" sugerowało, że Niemcy wracali do ojczyzny, którą chwilowo opuścili. Pokazywano mechanizm wysiedleń od strony technicznej - ilu, gdzie i jednocześnie idealizowano warunki, w jakich się one odbywały. Zupełnie pomijano natomiast to, co działo się z Niemcami w 1945 r. Poza tym oczywiście łatwo było wyprzeć z pamięci wszystkie rzeczy, które mogły nam się kojarzyć z własną winą, ponieważ działy się one w kontekście ogromu zbrodni popełnionych przez Niemców w czasie II wojny. Łatwo było je usprawiedliwić. Znany list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r., ze słowami „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” nie został w społeczeństwie polskim zrozumiany!
Mamy rok 1945. Niemcy przegrywają wojnę. Za tę przegraną płacą m.in. cywile, którzy zamieszkiwali tereny przyznane później Polsce.
Warto pamiętać, że pierwszą władzą, z którą stykają się Niemcy są Rosjanie. Na terenach należących wcześniej do Niemiec wcale nie jest takie oczywiste, że będą one należały do Polski, a zatem powinno się je „oczyścić” - jak mówiono - z Niemców. Wręcz przeciwnie, dochodzi do odbudowywania życia na tych terenach w oparciu o pozostałych na nich Niemców! Gdybyśmy prześledzili historię miast na tym terenie okaże się, że mamy w tym czasie np. niemieckiego burmistrza, niemiecką policję… Kuriozalny jest przykład niemieckiego burmistrza Wrocławia, który wydał zarządzenie, by wszyscy Żydzi, Półżydzi i Polacy zgłosili się w określonym terminie do pracy. Do realizacji tego pomysłu nie doszło, ale sam fakt, że zostało ono wydane świadczy o długo utrzymywanym wśród tych, którzy pozostali przekonaniu, że tereny te pozostaną niemieckie!
Front i Rosjanie idą dalej. Zaczynają się tzw. dzikie wysiedlenia Niemców, słowo „dzikie” oddaje zresztą ich charakter.
Pierwszy pomysł był taki, by wyrzucić Niemców z terenów mających znaleźć się w Polsce najszybciej jak się da, najlepiej jeszcze przed konferencją pokojową. Chodziło o pokazanie, że te tereny są puste. Założenie było całkowicie abstrakcyjne - nikt nie wiedział ilu ich naprawdę pozostało. Tymczasem było to ok. 4,5 mln ludzi, głównie starcy, kobiety i dzieci, w tym ok. 1 mln autochtonów – m.in. Ślązaków, Mazurów, mieszkańców Ziemi Lubuskiej czy Pomorza.
Próby realizacji tego pomysłu przez wojsko ukazują jego nierealność. Historycy sprzeczają się, jaka była skala zjawiska. Oficjalne raporty mówią o ok. 1,2 mln wysiedlonych, ale można szacować skuteczność wojskowej akcji na 50 proc. Wysiedlenia zostają przerwane na skutek protestów międzynarodowych.
Z powodu drastyczności metod?
Powód jest taki, że po niemieckiej stronie pojawia się masa ludzi, z którą władze stref okupacyjnych nie mogą sobie poradzić. Przesiedlenia dezorganizują funkcjonowanie stref, w których i tak panuje głód. Zabrzmi to strasznie – ale u wielkich mocarstw nie znalazłaby Pani współczucia dla przesiedlanej ludności niemieckiej. Winston Churchill mówił, że trzeba skończyć z mieszkanką narodowościową w Europie Środkowej; że nie przerażają go przesiedlenia na wielką skalę! Traktowano je jako konsekwencję II wojny światowej.
W pamiętnikach wysiedlonych pojawiają się opisy skrajnej nędzy, bicia, ograbiania, poniżania…
Kiedy opisujemy tragizm pojedynczych doświadczeń, ważne jest, by próbować zobaczyć całość. Nie umniejszając cierpienia, trzeba pokazywać kontekst! Po ponad pięciu latach zdziczenia wojennego pewne uczucia przestały obowiązywać. Przemoc, śmierć stały się codziennością. Część działań Polaków na pewno wynika z zemsty, część z motywów ekonomicznych. Ale też np. niemiecki lekarz, który ma opiekować się przesiedleńcami w punkcie zbornym zachowuje się jak pan - oszukuje na racjach żywnościowych…! Inny kawałek ówczesnej rzeczywistości: gdy zaczynała się zima w każdym wagonie, którym jechali wysiedleni, musiał być piecyk z węglem. Ale po rozładowaniu transportu w radzieckiej strefie najczęściej piecyk już nie wraca, nie mówiąc o reszcie węgla. A tymczasem węgla brakuje dla ludności polskiej… To trudne do wyważenia. I znacznie bardziej skomplikowane niż proste schematy, w których próbujemy tamte czasy zamknąć.
Po interwencji wielkich mocarstw wojsko przerwało akcję dzikich wysiedleń?
Tak, ale polska administracja – nie. Od sierpnia do końca 1945 r. Niemcy mieli zapisywać się na tzw. dobrowolne wyjazdy z Polski. Oczywiście wiedzieli, że i tak muszą się zapisać. Jakub Prawin, pełnomocnik rządu na Okręg Mazurski kazał np. wywiesić plakat, że jeśli się nie zgłoszą, to zostaną zamknięci w obozie.
Pełna dobrowolność!
Taką politykę władze polskie prowadzą do końca 1945 r., a potem przerywają. Znowu - pod naciskiem wielkich mocarstw i znowu – nie ze względu na niehumanitarne warunki, ale ponieważ trwają właśnie rozmowy z brytyjską i radziecką armią na temat wysiedleń do brytyjskiej i radzieckiej strefy okupacyjnej. Wielkie mocarstwa nie miały zresztą pojęcia o czym mówią. Zgodnie z umową z Polską wszyscy Niemcy mieli zostać przesiedleni do …lipca 1946 r.! Tymczasem wysiedlenia będą trwały do końca 1949 r., z różnym nasileniem. Równolegle z wysiedleniami prowadzona była akcja zacierania śladów niemieckiej kultury na tych terenach.
Jak wyglądała kwestia zatrudniania w tym czasie Niemców jako bezpłatnej siły roboczej?
Zatrudniano Niemców zarówno w zakładach państwowych., jak i indywidualnych, niewielkich warsztatach czy gospodarstwach rolnych. Jak brutalnie nazywają to niektóre dokumenty - Niemiec jest po prostu niewolnikiem. Pracuje, nawet nie trzeba go żywić, nie ma żadnych praw, jest bezpaństwowcem i nikt nie będzie go bronił. Pojawia się coś, co nazywam „modą na swojego Niemca”, a co pokazuje mentalność tamtych czasów.
Władza była przeciwna zatrzymywaniu Niemców do pracy, ale słabość ówczesnej administracji wykluczała skuteczną kontrolę. Wyjątki robiono dla fachowców, więc właściwie niezbędnym fachowcem staje się każdy zdolny do pracy człowiek. Jak duża była liczba zatrudnionych i zatrzymanych w ten sposób Niemców – nie jesteśmy w stanie powiedzieć.
W ostatnich latach zrealizowany został film na temat obozu w Potulicach – nazistowskiego, który istniał w czasie II wojny i powojennego, dla Niemców, który funkcjonował w tym samym miejscu. Śmiertelność w drugim z nich była większa niż w pierwszym. Film pokazał, że Polacy z trudem przyjmują prawdę o „polskich Potulicach”. Podobnie jak o innych obozach, np. w Świętochłowicach.
Prawda o takich miejscach wypłynęła tak naprawdę dopiero po 1989 r. To zaowocowało pewnymi skrajnościami. Jeśli coś było złem trzeba to pokazać i nazwać złem. Ale czasami dochodzi do nieuprawnionego uogólniania. Mówimy o „obozach dla Niemców”, które funkcjonowały w 1945 r. i kolejnych latach. Obozów, w których przetrzymywano Niemców było ok. 1200. Ale stosowanie terminu „obóz” wobec wszystkich tych miejsc jest nietrafne. Tym bardziej, że kojarzy się on natychmiast z nazistowskimi obozami. Były obozy tworzone w miejscu nazistowskich jak np. w Potulicach czy Świetochłowicach. Ale były też obozy, czy raczej miejsca odosobnienia przejściowe, które funkcjonowały kilka dni, czy kilka tygodni. Były obozy tworzone dla zatrudnionych przy kopalniach, dużych zakładach pracy. Jednocześnie nie znaczy to, że zawsze Niemców traktowano lepiej niż Niemcy traktowali Polaków w obozach – bardzo różnie to wyglądało. W niektórych obozach warunki były straszne! Ale znów - rzeczywistość była bardziej skomplikowana. Czasami postępowano zgodnie z zasadami humanitarnymi, a czasami nadużywano władzy i prześladowano Niemców. Nie zamazując odpowiedzialności polskiej za te wydarzenia jestem sceptyczny wobec tworzenia jednoznacznie negatywnego wizerunku.
Większe obozy, najdłużej istniejące zlikwidowano do końca 1949 r.
Czy film Wojciecha Smarzowskiego „Róża” z 2011 r., pokazujący tuż-powojenne losy uważanych za Niemców autochtonów na Mazurach dobrze oddaje powojenną rzeczywistość?
Twórczość artystyczna rządzi się w swoimi prawami, nie można jej traktować jako dokumentu. Ale film jest na pewno przyczynkiem do zrozumienia skomplikowanej powojennej sytuacji.
Wysiedlenia skończyły się w 1949 r., ale to nie zamyka bilansu wyjazdów z Polski do Niemiec.
W 1950 r. władza postanawia uznać, że nie ma już Niemców w Polsce. I wykonuje kilka gestów w kierunku tych, którzy pozostali: nadaje im obywatelstwo polskie, odstępuje od ich dyskryminowania nawet jeśli podpisali w czasie wojny volkslistę, płace są wyrównywane, otwiera się możliwość awansu. Co więcej, i to jest paradoks tej polityki - skoro Niemców już w Polsce nie było – władza wyraża zgodę na uruchomienie niemieckich szkół! Przychodzi połowa lat 50. i umowa z NRD i RFN na temat kolejnych masowych wyjazdów – rocznie wyjeżdża wówczas ponad 100 tys. osób. Władza zgadza się na zakładanie niemieckich towarzystw kulturalnych, ale te towarzystwa stają się swoistymi biurami podróży! W lutym 1959 r. przerażony tym co się dzieje Władysław Gomułka urywa tę możliwość. Ten etap to jednak zupełnie nowe zjawisko. Do 1949 r. Polska wysiedlała ludność niemiecką z Polski, od 1950 r. władze robią wszystko, by skończyć z wyjazdami, ale ludzie chcą wyjeżdżać - z powodów ideowych, ekonomicznych i towarzyskich. W latach 70. wyemigrowały m.in. do Niemiec dwie wdowy po obrońcach Poczty w Gdańsku, co jest dobitnym świadectwem błędów polityki polskiej w tym czasie! Ale też warto pamiętać, że to Niemcy ukuli termin „Volkswagendeutsche”, demaskujący w pewien sposób ekonomiczne podłoże poszukiwania „niemieckich przodków”, dzięki którym możliwa była emigracja!
*Stanisław Jankowiak, profesor Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu, autor książki „Wysiedlenie i emigracja ludności niemieckiej w polityce władz polskich w latach 1945-1970”
rozmawiała Daina Kolbuszewska
red. odp. Bartosz Dudek