Innauer: Polscy skoczkowie w niebywałej formie
13 stycznia 2021DW: Weekend w Titisee-Neustadt stał pod znakiem dominacji Polaków i Norwegów. Jak prezentuje się to w kontekście najbliższych konkursów?
Toni Innauer*: Polacy i Norwegowie zaprezentowali w Szwarcwaldzie niebywałą dyspozycję. Kamil Stoch pokazał klasę w sobotę, choć polscy skoczkowie mieli wtedy trochę więcej szczęścia z wiatrem. W niedzielę z kolei obudzili się Marius Lindvik, Daniel-Andre Tande i przede wszystkim Halvor Egner Granerud.
Granerud nie wytrzymał presji na półmetku Turnieju Czterech Skoczni, ale w niedzielę pokazał, dlaczego jest liderem Pucharu Świata. Na ile można spodziewać się dłuższej passy w wykonaniu Norwega?
W tym wypadku mamy do czynienia ze skoczkiem we wspaniałej formie, ale bez rutyny. Był to zapewne główny powód, dlaczego w porównaniu do Kamila Stocha lub Dawida Kubackiego, nie osiągnął sukcesu w turnieju. Z drugiej strony Norweg szybko się uczy i wyciąga wnioski, co zaprezentował na przykład w drugim konkursie w Titisee-Neustadt.
W poprzednim sezonie Kryształową Kulę zdobył Stefan Kraft. Na co stać Pana rodaka w tym roku?
Wszyscy wiemy, że jego niższa pozycja w klasyfikacji jest spowodowana głównie przerwą spowodowaną koronawirusem oraz bólami pleców. Nie mógł trenować ze stuprocentowym natężeniem. Za ponad miesiąc czekają nas mistrzostwa świata w Oberstdorfie. Liczę, że wtedy Kraft pokaże formę sprzed roku.
Karl Geiger został mistrzem świata w lotach narciarskich i zajął drugie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni. Na ile można mówić o zdecydowanym liderze niemieckiej kadry prowadzonej przez Stefana Horngachera?
Wygranie mistrzostw świata w lotach przez Geigera nie było żadnym zaskoczeniem – to świetny lotnik. Duży wpływ na jego dyspozycję ma trener Stefan Horngacher, który jest właściwą osobą na tym stanowisku. Udowodnił to także, prowadząc polskich skoczków. Z początkiem nowego roku forma Geigera odrobinę przygasła, ale nie należy go skreślać w walce o Kryształową Kulę.
Miał Pan do czynienia z Horngacherem jeszcze jako trener austriackiej kadry. Na ile spodziewał się Pan tak udanej późniejszej kariery w jego wykonaniu?
Horngacher był bardzo utalentowanym skoczkiem. W trakcie kariery zmagał się z problemami zdrowotnymi, przez co musiał jeszcze więcej pracować. Nie opuszczał go też pech – dwa razy był czwarty na mistrzostwach świata. Obecnie można jednak zauważyć, jak wiele zdołał się nauczyć poprzez ciężkie doświadczenia. Jako trener charakteryzuje się nie tylko intuicją, ale też wspaniałym bezpośrednim kontaktem z zawodnikami.
Wkrótce czekają nas zawody w Zakopanem. Czego możemy spodziewać się za kilka dni w Polsce?
Cały świat skoków narciarskich nie może się doczekać. Szkoda, że w obecnym sezonie nie pojawią się kibice, którzy tworzą wyjątkową atmosferę. O wyjątkowości Zakopanego świadczy tak duże zainteresowanie, że co roku brakowało miejsc dla wielu osób. Mimo pandemii i restrykcji weekend ten powinien zapisać się w pamięci nie tylko kibiców, ale i skoczków.
Na ile własne ściany mogą jeszcze bardziej pomóc polskim skoczkom?
Wszystkie drużyny liczą na to, że nie pomogą. Kamil Stoch i spółka prezentują się ostatnio wybitnie – można rzec, że drużynowo zdominowali resztę stawki. Mowa nie tylko o Stochu, Kubackim czy Żyle. Do gry wchodzą też młodsi zawodnicy, czego przykładem jest Andrzej Stękała, którego jeszcze tak na dobrą sprawę szerzej nie znamy.
Atmosfera należy do wyjątkowych także w Turnieju Czterech Skoczni. W czym tkwi wyjątkowość niemiecko-austriackiego turnieju?
Przede wszystkim w nazwie – to marka o siedemdziesięcioletniej tradycji. Turniej Czterech Skoczni i wspomnienia z nim związane przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Na przełomie roku 2020 i 2021 odbywał się on oczywiście w wyjątkowych warunkach – bez udziału kibiców. I tak mieliśmy jednak okazję przeżywać niesamowite emocje – wystarczy spojrzeć na wskaźniki oglądalności.
Mieszka Pan niedaleko skoczni w Innsbrucku – jednej z czterech z cyklu TCS. W tym mieście wywalczył Pan jeden z dwóch medali olimpijskich. Na ile skocznia Bergisel przywołuje co roku wspomnienia?
Widzę ją codziennie z mojego biura – wspomnienia nie mają prawa mnie opuścić. Przekonują się też o tym dziennikarze, których prawie zawsze zapraszam tutaj na rozmowę. To nie tylko wspaniałe wspomnienia i sportowa atmosfera, ale też piękno natury.
Sukcesów polskich skoczków mogłoby nie być, gdyby podtrzymano początkową decyzję sanepidu. Na ile zaistniałe zamieszanie mogło jeszcze bardziej zmobilizować polskich skoczków?
Polscy skoczkowie mieli już przeświadczenie, że będą musieli wracać do domu. Ostatecznie pokazali, że to oni będą głównymi aktorami widowiska. Byli trochę jak Duńczycy na mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Trzydzieści lat temu dołączyli do stawki, zastępując zdyskwalifikowaną Jugosławię i niespodziewanie wygrali turniej, wracając z przerwanych nagle urlopów.
W porównaniu do niektórych innych świetnych skoczków doskonale poradził Pan sobie po zakończeniu kariery. Nie tylko na uniwersytecie i w mediach, ale też w OESV (Austriacki Związek Narciarski). Na ile mógłby Pan żałować, że poważna kontuzja przekreśliła plany o dalszym skakaniu?
Podejmując tę decyzję miałem zaledwie 23 lata – było to dramatyczne przeżycie. Gdyby dopisywało zdrowie, na pewno osiągnąłbym jeszcze więcej niż w ciągu kilku lat kariery. Z drugiej strony zyskałem szansę szybszego zdobycia wykształcenia akademickiego. Zdobytą wiedzę zastosowałem później nie tylko jako nauczyciel, ale też jako trener. Wielu rzeczy pewnie nie mógłbym osiągnąć, gdybym skakał minimum do trzydziestki.
30 lat temu prowadził Pan austriackich skoczków jako trener. Jakie są najbardziej zauważalne obecnie różnice nie tylko w skokach, ale i szkoleniu?
Gdy pełniłem funkcję trenera, następowała rewolucja w stylu „V”. Ogrom zmiany w technice skoku skutkował znacznym wydłużeniem skoków w porównaniu do tych oddawanych stylem równoległym. Warto wspomnieć też o zwiększeniu nacisku na siłę skoczków i ich prędkość na progu. Rozwinęli to także Polacy dzięki austriackiej pomocy Haralda Pernitscha stojącego za wprowadzeniem platform dynamometrycznych, które mierzą moc zawodników.
Niedawno ukazała się Pana książka „12 Tyrolczyków”. Czego moglibyśmy się nauczyć od świata zwierząt, wykonując codzienne ćwiczenia?
Na samym początku powinniśmy pamiętać o tym, że my ludzie też jesteśmy ssakami i potrzebujemy ruchu. Mimo tego zamknęliśmy się zbytnio w świecie cyfrowym. Chciałbym też po raz kolejny podkreślić konieczność wprowadzania większej ilości ruchu dla młodzieży – nie tylko w szkole.
Zwrócił Pan na problem społeczny polegający na nadmiernie „siedzącym trybie życia” – począwszy od komputera po samochód. Na ile pandemia koronawirusa zmieniła te tendencje?
Zmieniła w obie strony. Sprawiła, że niektórzy jeszcze bardziej wzmocnili siedzący tryb życia, a inni odkryli w sobie pasję do sportu i codziennego ruchu. Ci drudzy na pewno mogą się cieszyć lepszym zdrowiem. Na dłuższą metę jest jednak istotnym, by zmiana świadomości następowała w całym przekroju społeczeństwa.
*Toni Innauer, ur. 1958 - austriacki dwukrotny medalista olimpijski w skokach narciarskich. Mimo sukcesów, musiał zakończyć karierę już w wieku 23 lat. Pracował jako trener kadry Austriaków i wykładowca. Ekspert niemieckiej telewizji ZDF.