Impas ws. brexitu. Brytyjczycy pójdą do urn
30 października 2019Wybory - pierwsze w grudniu od 1923 roku - mają na celu znalezienie rozwiązania do trwającego miesiącami impasu ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, który pogłębił się w ubiegłym tygodniu, kiedy deputowani odrzucili rządową propozycję procedowania umowy regulującej warunki opuszczenia Wspólnoty.
We wtorkowym (29.10.2019) głosowaniu za propozycją zwrócenia się do wyborców o nowy mandat - po raz trzeci w ciągu czterech lat - zagłosowało 438 posłów, przeciw było jedynie 20. Jednocześnie ponad 150 parlamentarzystów wstrzymało się od głosu: głównie polityków opozycyjnej Partii Pracy, którzy byli krytyczni wobec decyzji swojego lidera Jeremy'ego Corbyna o przystaniu na rządowy wniosek.
Ponadpartyjne poparcie dla wyborów
Politycy podjęli taką decyzję pomimo tego, że ledwie dobę wcześniej nie poparli rządowego wniosku o skrócenie kadencji w oparciu o legislację regulującą kadencyjność parlamentu, która wymagałaby większości 2/3 głosów.
Dzień później administracja Johnsona przedstawiła nowy wniosek - w formie zmiany zapisów innej ustawy - co wymagałoby jedynie poparcia zwykłej większości.
Jednocześnie swoją gotowość do zagłosowania z rządem zadeklarowała proniepodległościowa Szkocka Partia Narodowa, przybliżając premiera Borisa Johnsona do upragnionego progu 326 głosów i zmuszając Liberalnych Demokratów oraz Partię Pracy do poparcia wyborów.
Oba ugrupowania chciały uniknąć sytuacji, w której do głosowania doszłoby przy ich publicznym sprzeciwie, co stawiałoby je w trudnej sytuacji politycznej na początku kampanii.
Opozycji nie udało się także zmienić proponowanej przez rząd daty wyborów z 12 grudnia na 9 grudnia, przegrywając decydujące głosowanie w tej sprawie 20 głosami. Odrzucono także poprawki zakładające rozszerzenie prawa głosu na 16- i 17-latków oraz około 3,6 miliona obywateli UE, w tym blisko miliona Polaków.
Faworytem Partia Konserwatywna
Sondaże sygnalizują, że na starcie kampanii wyborczej faworytem do zwycięstwa jest rządząca Partia Konserwatywna, która może liczyć na poparcie ok. 36 proc. wyborców. Na drugim miejscu znalazła się opozycyjna Partia Pracy (23 proc.), wyprzedzając proeuropejskich Liberalnych Demokratów (18 proc.) przed Partią Brexitu (12 proc.).
Choć można spodziewać się, że okres przedwyborczy zdominuje dyskusja dotycząca wyjścia z Unii Europejskiej to podczas poprzedniej, podobnej kampanii - w 2017 roku, na żądanie ówczesnej premier Theresy May, która miała wówczas nawet większą przewagę w sondażach - uwaga wyborców skupiła się na kwestiach wewnętrznych (m.in. ocenie polityki oszczędności i działania obecnego systemu gospodarczego), skutkując głęboko podzielonym parlamentem, w którym żadna partia nie miała większości.
Wynik tegorocznych wyborów także jest trudny do przewidzenia: Brytyjczycy oddają głosy w ordynacji większościowej, co oznacza, że posłowie będą wskazywani w okręgach jednomandatowych, co może odbiegać od poparcia na poziomie krajowym.
Mogą być niespodzianki
Analitycy nie wykluczają także prób sojuszów wyborczych, np. pomiędzy sprzeciwiającym się brexitowi Partią Pracy i Liberalnymi Demokratami, którzy mogliby chcieć uniknąć rywalizacji między swoimi kandydatami. Jednym z otwartych pytań pozostaje także to, czy eurosceptyczna Partia Brexitu Nigela Farage'a zdecyduje się na walkę z rządzącą Partią Konserwatywną.
Czołowy ekspert od preferencji politycznych Sir John Curtice zaznaczył, że spodziewa się rekordowej liczby posłów nie wywodzących się z dwóch największych partii, wskazując na prawdopodobnie wyjątkowo wysoką reprezentację Liberalnych Demokratów i Szkockiej Partii Narodowej w nowym parlamencie.
- To są asymetryczne wybory, które Boris Johnson musi wygrać. Jeśli nie uzyska większości w parlamencie lub podobnego wyniku to niemal na pewno nie będzie w stanie pozostać u władzy, bo Partia Konserwatywna nie ma gdzie szukać sojuszników - zaznaczył, dodając, że w przypadku tzw. "zawieszonego parlamentu" (bez większości dla żadnej z partii) to opozycja ma większe szanse na stworzenie koalicyjnego gabinetu, który sprzeciwiałby się brexitowi.
Gdyby Boris Johnson przegrał w grudniowych wyborach byłby trzecim najkrócej urzędującym premierem w historii i najkrócej urzędującym w ciągu ostatnich stu lat.