Gościnna Kanada. Kraj, który potrafi płynąć pod prąd
8 stycznia 2017Jeżeli coś faktycznie w roku 2016 definiowało zachodni świat, to był to prawicowy populizm, ksenofobia i izolacjonizm. W Stanach Zjednoczonych wybory wygrał Donald Trump. Jedną z jego ważniejszych obietnic wyborczych było wzniesienie muru na granicy z Meksykiem. Większość Brytyjczyków opowiedziała się za wyjściem ich kraju z UE, przy czym wielu z nich w gruncie rzeczy chodziło o to, żeby lepiej kontrolować imigrację do ich kraju. W prawie wszystkich europejskich krajach prawicowe partie zdobywają coraz większe poparcie obietnicami powstrzymania napływu imigrantów.
Przyjazny uścisk dłoni
Jedynym wyjątkiem zdaje się być Kanada. Obecny liberalny premier Justin Trudeau wygrał wybory w październiku 2015, w szczytowym momencie europejskiego kryzysu uchodźczego, obietnicą przyjęcia większej liczby imigrantów. Był chętny przyjmować także syryjskich uchodźców. Jego konserwatywny adwersarz Stephen Harper podżegał natomiast w walce wyborczej nastroje antyislamskie. 45-letni Trudeau, już jako szef rządu, na lotnisku przybywających Syryjczyków witał nawet uściskiem dłoni.
Lecz generalnie liberalna polityka imigracyjna w kanadyjskiej walce wyborczej nie wymagała w ogóle debaty. Taka polityka ma bowiem w Kanadzie tradycję. Tyle, że kraj ten sam wyszukuje sobie imigrantów, zarówno ekonomicznych jak i uchodźców. Rocznie przyjmuje się 300 tys. osób dołączających do 36-milionowej populacji. W liczbach absolutnych czy w relacji do całej populacji jest to mniej niż liczba uchodźców, którzy w roku 2015/16 przybyli do Niemiec. Ale Kanada owe 300 tys. ludzi przyjmuje rocznie już od wielu lat. W jej wypadku jest to Przede wszystkim pożądana i sterowana polityka. Nie każdy Kanadyjczyk z nią się zgadza – sporadycznie zdarzają się zamachy na meczety czy synagogi. Jednak opinia publiczna, podobnie jak duże partie, jest zdania, że Kanada powinna utrzymać taki poziom imigracji czy wręcz go podnieść.
Wielokulturowość zamiast tygla
Polityka rządu w Ottawie wspiera wielokulturowość i pojęcie to nigdy nie jest używane pejoratywnie, jak ma to miejsce w wielu europejskich krajach. Różnorodność kanadyjskiego społeczeństwa wyraża się np. w tym, że podczas spisu ludności w 2001 r. w Kanadzie zarejestrowano 33 grupy etniczne, liczące co najmniej 100 tys. członków i 10 grup liczących ponad milion ludzi. Około 16 proc. już wtedy należało do tzw. „ewidentnych mniejszości”. Tak kanadyjski urząd statystyczny określa osoby, które ani nie są rdzennymi mieszkańcami, ani nie pochodzą z Europy. 10 lat później, w roku 2011 „ewidentne mniejszości” stanowiły już 19 proc. a według prognoz, w roku 2031 ich udział w populacji wynosić będzie 33 proc.
Charles Foran, autor i dyrektor Instytutu Obywatelstwa Kanadyjskiego, w rozmowie z brytyjskim dziennikiem „The Guardian” uzasadnia otwartość kanadyjskiego społeczeństwa także względami praktycznymi. Od lat 90. XX w. wieku Kanada miała niski przyrost naturalny, a starzejące się społeczeństwo hamowało wzrost. Dziś wszyscy są zgodni, że różnorodność służy dobrobytowi i go nie osłabia. Inaczej niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie wychodzi się z założenia, że imigranci swoją tożsamość przeleją do wspólnego tygla amerykańskiej kultury, Kanada stawia na różnorodność, bez presji asymilacyjnej.
"Pierwsze państwo post-narodowe"
Nikt nie domaga się tam ani stopienia z kanadyjska kulturą, ani nie dąży do utrzymania jednolitego pod względem etnicznym społeczeństwa, jak w niektórych krajach Europy. W Kanadzie celem polityki imigracyjnej i integracyjnej jest różnorodność.
Ma to oczywiście wpływ także na tożsamość Kanadyjczyków. Premier Trudeau w październiku 2015, w rozmowie z „New York Times Magazine” powiedział, że Kanada przypuszczalnie będzie pierwszym „post-narodowym państwem na świecie”, bo w jego kraju nie ma żadnej naczelnej tożsamości. Wymowne jest, że stwierdzenie to w Kanadzie nie wywołało żadnej wrzawy. W Niemczech, gdzie debatuje się nad pojęciem „kultury wiodącej” takie stwierdzenie, padające z ust jakiegoś polityka, byłoby prawie wyrokiem.
Kanadyjski filozof Marshall Mc Luhan, autor pojęcia „globalnej wioski” powiedział już w roku 1963, że Kanada jest jedynym krajem na świecie, który potrafi żyć bez tożsamości. Charles Foran, dyrektor Instytutu Obywatelstwa Kanadyjskiego uważa, że słabość kanadyjskiej tożsamości jest być może właśnie tym, czego potrzebuje XXI wiek, ponieważ pozwala to na „zdrową elastyczność” i „otwartość na zmiany”.
Odpowiedź Kanady na Donalda Trumpa
Lecz czy kanadyjskie stanowisko w kwestiach imigracji jest naprawdę tak wielkim wyjątkiem i czy nim pozostanie? Najnowsze sondaże instytutu Angus Reid z października 2016 ujawniły pewne sprzeczności. 68 proc. ankietowanych powiedziało, że jest zadowolonych z integracji znanych im imigrantów. Ten sam odsetek był jednak zdania, że oczekuje od mniejszości lepszej asymilacji. Także 79 proc. uważa, że polityka imigracyjna powinna służyć przede wszystkim celom gospodarczym i rynkowi zatrudnienia a nie pragnieniu ludzi ucieczki z regionów kryzysowych.
Konserwatywna kanadyjska polityk Kelly Leitch wietrzy w tym pewien zwrot i próbuje naśladować Donalda Trupa. – Elity zachowują się tak, jakby imigracja w ogóle nie była tematem – to jedno z jej stwierdzeń w stylu amerykańskiego prezydenta-elekta. Domaga się ona sprawdzania imigrantów pod kątem potencjalnego zagrożenia, mając na myśli przede wszystkim muzułmanów. To, czy Leitch zostanie przewodniczącą Partii Konserwatywnej, rozstrzygnie się w maju. Lecz w ankietach jej partia już wiedzie. Jeżeli stanie ona na czele partii, będzie chciała w następnych wyborach rzucić rękawice liberałom, z których wywodzi się Trudeau.
– Należy przygotować się na populistyczne niespodzianki, także w Kanadzie – uważa Frank Graves z instytutu badawczego EKOS. Siły, które napędzały Brexit i Trumpa działają także w Kanadzie, tylko może nieco łagodniej.
Christoph Hasselbach / Małgorzata Matzke