Ekspert: nie ma alternatywy do dialogu z Koreą Płn.
3 września 2017DW: Korea Płn. znów przeprowadza testy detonując ładunki i odpalając rakiety balistyczne pomimo wszelkich ostrzeżeń międzynarodowej społeczności. Jaka logika i kalkulacja kryją się za tym?
Eric J. Ballbach: Za zbrojeniami atomowymi Korei Płn. kryje się coś w rodzaju podwójnej logiki. Z jednej strony jest to znana logika odstraszania. Pjongjang czuje zagrożenie militarne szczególnie ze strony USA, a zatem broń nuklearna jest dla niego swego rodzaju najwyższą gwarancją państwowej suwerenności w tym kontekście. Ta logika funkcjonuje naturalnie tylko wtedy, kiedy zagranica wierzy, że Północni Koreańczycy rozwinęli swoją nuklearną infrastrukturę do pewnego stadium. Bynajmniej nie jest to irracjonalne – wręcz przeciwnie, nieodłącznym elementem logiki odstraszania są regularne testy systemów broni udowadniające, co się ma do dyspozycji.
W przypadku Korei Płn. w ostatnich miesiącach widoczne jest także staranie o połączenie obydwu wielkich technologii - broni nuklearnej i technologii rakietowej. Od strony technologicznej ten krok uważany jest za bardzo skomplikowany i z tego względu potrzebne są regularne testy.
DW: na czym polega druga logika północnokoreańskiego programu atomowego?
EJB: Druga logika dostarcza wyjaśnienia, dlaczego Korea Płn. wciąż podejmuje kroki w kierunku dalszej eskalacji, pomimo że nie są one aż tak korzystne dla własnych interesów bezpieczeństwa. Tutaj chodzi jednak o kwestie tożsamości i legitymacji. Podczas gdy logika odstraszania dyktowana jest przede wszystkim względami polityki zagranicznej, logika eskalacji skierowana jest raczej do wewnątrz. Reżim potrzebuje szerokiego i egzystencjalnego dyskursu na temat zagrożeń, by realizować swoje cele.
Można sobie bowiem wyobrazić, że także w totalitarnym państwie jak Korea Płn. projekt tak intensywny pod względem zasobów i kosztów jak program nuklearny, niemożliwy jest do utrzymania bez takiego zewnętrznego zagrożenia. Oznacza to, że poprzez te regularne testy reżim posyła do wewnątrz znak militarnej siły i sygnał, że decyzje zapadają nie w Waszyngtonie, tylko w Pjoengjang.
DW: Z pozoru obecne warunki powinny sprzyjać zbliżeniu z Koreą Płn. Nowy prezydent Korei Płd. Moon Jae-in stwierdził, że pod pewnymi warunkami byłby nawet gotów do spotkania. Także ze Stanów Zjednoczonych nadchodziły sygnały, że rozmowy byłyby przynajmniej niewykluczone. Czyli jest właściwie to, czego Korea Płn. by sobie życzyła. Dlaczego więc te ciągłe prowokacje?
EJB: Z koreańskiej perspektywy kwestie testów rakietowych i dialog nie wykluczają się nawzajem. Pjongjang wie, że międzynarodowa społeczność stoi wobec problemu braku innych alternatyw. Same sankcje nie przyniosły pożądanego celu, akcje militarne nie są naprawdę realistyczne, ani pod względem politycznym, ani militarnym, ponieważ gros nuklearnej infrastruktury Korei Płn. znajduje się pod ziemią i w przeważającej części w ogóle nie wiadomo, gdzie się on znajduje. Oznacza to, że uderzenie militarne nie miałoby większego sensu. W rezultacie pozostaje więc bezczynność, co obserwowaliśmy w czasie rządów Baracka Obamy: czekano wtedy na załamanie się systemu i sprzedawano to jako strategię. Teraz widać, że nie da się uniknąć dialogu, o czym wie także Korea Płn. To znaczy w jej logice dalsze testy rakiet nie wykluczają dialogu. Przeżyliśmy to już w przeszłości po pierwszym teście atomowym w roku 2006, kiedy nie minął nawet miesiąc od podjęcia rozmów sześciu stron (ws. programu nuklearnego – przyp. red.). To znaczy prowokacje, także w przeszłości zawsze działały jak swego rodzaju dyplomatyczny katalizator, po którym ruszały znów dyplomatyczne inicjatywy. Pjongjang obstaje jednak przy tym, że w obecnych warunkach jego program nuklearny nie podlega w ogóle negocjacji.
DW: Co musiałoby się stać, żeby narodziły się realne szanse dla nowego dialogu?
EJB: Potrzebna byłaby wielka polityczna wola ze strony międzynarodowej społeczności, by poprzez dialog osiągnąć postęp w kwestii północnokoreańskiego programu atomowego. Bowiem w tym względzie w minionych 10 latach bardzo zmieniły się podstawowe przesłanki. Korea Płn. postrzega siebie samą jako mocarstwo atomowe i tak po prostu nie odda tego statusu, chyba że dostatecznie wysoka będzie cena polityczna. Byłyby to np. gwarancje nieagresji czy bezpieczeństwa, ale to przy obecnej obsadzie Białego Domu jest raczej nierealne. Widzę szansę w prezydencie Korei Płd., który jako współtwórca słonecznej polityki wie, że na średnią metę dialog z Koreą Płn. tylko wtedy będzie owocny, kiedy nie wszystkie zakresy wewnątrzkoreańskich relacji będą determinowane przez kwestie jądrowe, tzn. kiedy uda mu się odseparować debatę o kwestiach atomowych od kooperacji socjokulturalnej i ekonomicznej. Wtedy krok po kroku można by budować zaufanie, co jest absolutną podstawą pomyślnego dialogu z Koreą Płn.
Bardzo ciekawa jest sytuacja, że dynamika trzech konserwatywnych rządów: w Stanach Zjednoczonych, Korei Płd. i Japonii teraz została przerwana. Z liberalnym południowokoreańskim prezydentem, który zawsze podkreślał, jak ważny jest dialog z Koreą Płn., istnieje szansa, że znów otwarte zostaną kanały dialogu, które od kilku lat były martwe.
Eric J. Ballbach kieruje grupą badawczą „Korea Płn. i międzynarodowe bezpieczeństwo” w Instytucie Studiów Koreańskich na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie.
Rozmawiała Esther Felden / tł. Małgorzata Matzke