Długa droga wędzonego łososia z tanim przystankiem w Polsce
13 kwietnia 2017Łosoś, zwłaszcza jego tanie wydanie, przypuszczalnie mógłby nam opowiedzieć o sobie długą historię. Na świat przyszedł pewnie jako ikra w Norwegii a gdzie wzrastał? Kto wie, może na farmie rybnej w Szkocji. Ze szkockiego wybrzeża wyruszył zapewne w podróż do Polski, do wędzarni, które są jednymi z najtańszych w Europie. Dzięki temu zresztą Polska jest jednym z liderów, jeżeli nie wręcz liderem na europejskim rynku wędzarniczym.
Z Polski łosoś wyrusza w podróż wokół globu, do Chin, gdzie zostaje pocięty na cienkie plastry. W takiej formie, zapakowanego i stosunkowo tanio kupujemy go w supermarkecie.
Przetwórczy gigant
Centralną rolę na rynku przetwórstwa ryb odgrywają dziś Chiny – największy na świecie eksporter produktów rybnych, największy na świecie producent ryb hodowlanych i ważny ich importer. Z całymi batalionami taniej siły roboczej, dostępem do rynków i siecią specjalnie wyposażonych statków Chińska Republika Ludowa stała się nieodzowna dla rybnego przemysłu przetwórczego.
Gigantyczne ilości mrożonej ryby wysyłane są do Chin tylko do filetowania. Temperatura ryby podnoszona jest tylko minimalnie, tak by można było ją ciąć. O jej całkowitym rozmrożeniu nie ma mowy. Procedurę tę do perfekcji wypracowały nadbrzeżne prowincje Liaoning und Szantung stając się najważniejszymi na świecie centralami przetworu ryb.
„Szaleństwo”
Zglobalizowany przemysł przetwórstwa rybnego produkuje jednak tony szkodliwego dla klimatu dwutlenku węgla. Ma też szereg innych, ujemnych cech, niewidocznych dla konsumenta.
Don Stanifood, szef ogólnoświatowego sojuszu przeciwko akwakulturze przemysłowej nazywa ten łańcuch produkcyjny i transportowy „szaleństwem”. Dawno już do przeszłości należy obraz wynurzającego się z krystalicznej wody dzikiego, szkockiego łososia. Szkocki łosoś pochodzi z hodowli a zdominowały ją – w 60-70 procentach – norweskie firmy.
Szkockie farmy rybne importują ikrę z Norwegii, karma dla łososi pochodzi z Chile a do wędzenia wysyłane są ryby do Polski, „bo tak taniej” – podkreśla Staniford.
– Konsumenci nie zdają sobie sprawy, że tani, wędzony łosoś z supermarketu idzie w parze z wysokimi kosztami społecznymi i szkodami, jakie ponosi środowisko – tłumaczy Staniford.
Niezamierzone skutki
Jednym z problemów takiej globalizacji w produkcji łososia jest rozprzestrzenianie się chorób i pasożytów. Choroby i pasożyty, takie jak wesz morska, zagrażają nie tylko dzikim łososiom, ale też hodowlanym, prowadząc do masowych ubojów na farmach rybnych – i podbijają ceny.
Ale niebezpieczeństwo nadchodzi z jeszcze innej strony – raz po raz, zwłaszcza podczas sztormów, tuczone w klatkach łososie hodowlane wydostają się na wolność, po czym płyną na tarło w górę rzek, gdzie krzyżują się ze swoimi dzikimi krewnymi. Ich potomstwo – ze względu na przystosowany do warunków hodowlanych kod genetyczny, nie ma szans na przetrwanie w otwartym oceanie. Jest za słabe. Szereg takich „masowych ucieczek” łososi z farm hodowlanych w Szkocji i pasożyty w ujściach rzek doprowadziły już do tego, że w niektórych rzekach dzikie łososie całkowicie zniknęły.
Mimo takich ciosów ekonomiczny potencjał globalnego przemysłu rybnego jest ogromny. Allied Market Research szacuje obroty globalnego rynku akwakultury przemysłowej do 2022 roku na 242 mld dolarów (228 mld euro). W 2015 r. było to 169 mld dolarów. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju prognozuje, że do 2030 roku dwie trzecie owoców morza trafiających na nasze talerze będzie pochodziła z akwakultur przemysłowych.
Nie znaczy to, że w Wielkanoc musimy zrezygnować z wędzonego łososia. Ale lepiej sięgnąć po nieco droższe, ekologiczne oferty. Także ten Salmo salar pochodzi zazwyczaj z akwakultur przemysłowych, ale nie wpadł jeszcze w sieć globalnej hodowli lub zdołał się z niej wydostać.
afp / Elżbieta Stasik