Berlin: „S” jak samozwańcza straż obywatelska
17 listopada 2019„Hej, wy tam!" – Oliver Niedrich wrzeszczy za dwoma kobietami, które zbierały podpisy przed berlińską katedrą. Teraz uciekają ze strachu przed facetem w czerwonej kamizelce. W oczach Niedricha i jego kumpli kobiety są kieszonkowcami i oszustkami. Dowodu na to nie mają.
Scenka polaryzuje przechodniów. Jakaś kobieta dziękuje mężczyznom w czerwonych kamizelkach za ich zaangażowanie, jeden z przechodniów wzywa policję.
– Od czasu do czasu stykamy się z ludźmi, którzy nas nie lubią – śmieje się Niedrich. Policjant kontroluje jego dowód osobisty. I tyle. Niedrich wie, że „straż obywatelska" jest legalna, dopóki nie zatrzymuje podejrzanych lub używa przemocy. Także czerwone kamizelki nie naruszają prawa.
Niedrich jest członkiem około 20-osobowej inicjatywy „Stwórz strefy ochronne". Dwójkami lub trójkami patrolują dzielnice, które uważają za punkty zapalne miasta i siedliska drobnej przestępczości. Ich znakiem rozpoznawczym są czerwone kamizelki z białym, stylizowanym logo „S”. Dla nazwy „Stwórz strefy ochronne” („Schafft Schutzzonen") można użyć skrótu „SS", takiego jak dla pierwotnie paramilitarnych, nazistowskich formacji, przyszłego „SS” Hitlera („Schutzstaffel”). Sebastian Schmidtke z berlińskiej NPD zdecydowanie odpiera takie skojarzenia.
Ultraprawicowi i karani
Kampanię na rzecz tzw. „stref ochronnych" powołała do życia skrajnie prawicowa Narodowo-Demokratyczna Partia Niemiec (NPD). Jej przedstawiciele argumentują, że patrolują głównie w dzielnicach turystycznych i imigranckich, gdzie chcą dbać o „porządek i bezpieczeństwo”.
– Przez napływ cudzoziemców dużo się zmieniło – mówi Sebastian Schmidtke z NPD. Sam był wielokrotnie skazany za podburzanie.
– Mamy problemy tam, gdzie powstały schroniska dla uchodźców – tłumaczy. Sprawy poszły „w złym kierunku” a napływ imigrantów jeszcze pogorszył sytuację. Taka jest niestety rzeczywistość. A przed rzeczywistością nie można zamykać oczu, argumentuje Schmidtke.
Tyle że ta rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Według urzędowych danych przestępczość i w Berlinie, i w całych Niemczech spada. Dlatego policja i socjologowie są przekonani, że samozwańczym „szeryfom” chodzi właściwie o coś zupełnie innego, niż twierdzą: mianowicie nie o bezpieczeństwo, tylko o zastraszenie imigrantów i wykorzystanie ksenofobii na cele polityczne.
Władze są zaalarmowane
Niemieckie władze krytycznie patrzą na samozwańczą „straż obywatelską". Tyle że mają związane ręce. Dopóki bojówki nie przekroczą pewnych granic, nie mogą interweniować. W końcu października, w odpowiedzi na zapytanie klubu parlamentarnego Lewicy, rząd nie pozostawił wątpliwości: „Straż obywatelska nie ma żadnych innych uprawnień niż pozostali obywatele”. I ostrzegł, że najwyraźniej istnieje „płynna granica między wezwaniem do tworzenia ‘straży obywatelskiej' a samowolnym wkraczaniem na rzecz porządku i bezpieczeństwa poza państwowym monopolem władzy, aż do użycia przemocy”.
Fenomen ugrupowań rodzaju straży obywatelskiej nie jest niczym nowym. Po zjednoczeniu Niemiec, zwłaszcza na wsiach na wschodzie kraju, zaczęły powstawać w 1990 r. inicjatywy obywatelskie, które widziały swoje zadanie m.in. w dbaniu o bezpieczeństwo. Większość była nieszkodliwa. Ale z napływem uchodźców i azylantów od 2015 r. zaczęły się zmieniać, mówi Bernd Wagner, kryminolog i szef EXIT Niemcy (EXIT Deutschland), organizacji wspierającej osoby, które chcą się wydostać ze środowisk skrajnie prawicowych.
Władze stolicy Niemiec nie mają zamiaru tolerować w mieście samozwańczych szeryfów. „Tak zwane straże obywatelskie i inicjowane przez nich akcje oczywiście dezaprobujemy. Ze słusznych powodów monopolem władzy dysponuje wyłącznie państwo” – napisał Deutsche Welle Senat Berlina.
Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>
Berlińskie służby ochrony konstytucji uważnie obserwują kampanię „stref ochronnych”, przy której pomocy NPD powołuje do życia „strefy zakazane („No-Go-Areas”) i próbuje kreować się na „obrońcę” rzekomej przemocy ze strony cudzoziemców. Rząd federalny natomiast widzi w tzw. straży obywatelskiej „oznaki skrajnie prawicowego potencjału”.
– Ktoś, kto porównuje nas z terrorystami, nie ma pojęcia – uważa funkcjonariusz NPD Schmidtke. – Patrolujemy teren, sprawdzamy, czy jest bezpieczny i tyle – argumentuje. Jego zdaniem mieszkańcy postrzegają patrole pozytywnie. – Mi osobiście jest wszystko jedno, jak się nas nazywa. Robimy to z przekonania i uważamy za rozsądne. Czy ktoś nas nazywa „skrajną prawicą" czy nie, jest mi absolutnie obojętne – podsumowuje Schmidtke.