Andrzeja Stasiuka podróże autorskie po "Dojczland"
25 października 2008„Dojczland” zawiera zbiór obserwacji Stasiuka o Niemczech poczynionych przez 10 lat w czasie jego licznych podróży na spotkania autorskie organizowane przez oficynę Suhrkamp w metropoliach i w prowincjonalnych miasteczkach we wschodniej i zachodniej części Niemiec. Z obliczeń pisarza wynika, że był w tym czasie w 60 hotelach, na 44 dworcach, na 7 lotniskach. Wszystko, czego doświadczał, było dziełem przypadku, także ze względu na to, że nie zna języka niemieckiego.
To nie jest książka o Niemczech
Wcielając się w rolę „literackiego gastarbeitera” Stasiuk próbuje najpierw przetrwać w kraju, w którym na początku fatalnie się czuje. Nie ukrywa tego podkreślając, że godzi się na te spotkania autorskie dla kasy. W zachowaniu równowagi pomaga mu łyk ulubionego Burbona, szukanie podobieństw do znanych i lubianych miejsc jak Albania czy Rumunia oraz spora doza humoru i autoironii. Stasiuk mówi, że jego „niemiecki początek” to samotność, pijaństwo, literatura i holokaust. „Jazda do Niemiec to jest psychoanaliza” – czytamy na pierwszych stronach „Dojczland”.
W podjętej przez autora polemice z tym, co germańskie, co słowiańskie, z polsko-niemieckimi stereotypami i obciążeniami historycznymi przebija się powoli zakamuflowana sympatia do Niemiec i Niemców. Objawia się ona otwarcie na końcu książki w obrazie modlącego się po polsku w Auschwitz Niemca-Papieża, co Stasiuk śledzi na ekranach monitorów na lotnisku we Frankfurcie.
Autor stanowczo zaprzecza, że napisał książkę o Niemczech. -"To jest książka o mnie, o moim umyśle, który podróżuje przez Niemcy, doświadcza różnych wzlotów oraz upadków"- upiera się Stasiuk.
Rację bytu ma tylko powierzchnia
Niemieckiej publiczności trudno jest uwierzyć, że Stasiuk dokonuje wielu celnych obserwacji nie znając niemieckiego. Suzanne Schulte z Westfalskiego Biura Literackiego przyznaje, że niedawno po raz drugi siągnęła po "Dojczland". I wtedy pomyślała, że może rzeczywiście Stasiuk nie zna języka, bo nie zgłębia tego, co obserwuje. Być może świadomie tego unika. -"Nietsche powiedział przecież, że rację bytu ma jedynie powierzchnia, a głębia nie istnieje. I przez tę pozorną naiwność, której towarzyszy melancholia, powściągliwy żart i autoironia, Stasiuk trafia w sedno. W ten sposób udaje mu się opowiedzieć mi o moim kraju trochę więcej, niż jestem zdolna zaobserwować. Mówi on to, czego nie mam odwagi wyartykułować, ze względu na polityczną poprawność” – przyznaje.
Andrzej Stasiuk twierdzi, że książka byłaby zupełnie inna, gdyby znał niemiecki. -"Ale mi też nie był potrzebny ten niemiecki, żeby taką książkę napisać. Zaletą tej książki jest pewien idiotyzm narratora, pewna naiwność. Gdybym znał ten niemiecki, musiałbym wejść w tą niemieckość i wszyscy by mnie zmuszali, żebym czytał to, słuchał tamtego. Nie, nie tak miało być. Nie o tym jest opowieść”- mówi autor.
Niemieckie strefy tabu dla śmiechu
Niemcy są zaskoczeni tym, jak Stasiuk przedstawia ich kraj w „Dojczland”. Starszych wiekiem czytelników zdumiewa "duża dawka sarkazmu i ironii” przy opisach germańskiego fenomenu i słowiańskiego losu. Jednocześnie wyrażają podziw dla narracji, ale twierdzą, że muszą się oswoić z przekazem treści.
Grupie studentów, którzy przyjechali na spotkanie autorskie w Oelde spodobał się dowcip w książce Stasiuka. Z zainteresowaniem przyglądali się też reakcji publiczności. Anne mówi, że obserwowała szczególnie starszych ludzi, kiedy w tekście pojawiały się wątki, z których "Niemcy nie powinni się śmiać"- podkreśla. -"Dlatego większość nie reagowała śmiechem, kiedy Stasiuk mówił o tym, co niedobrego narobili Niemcy i Rosjanie. I to było zabawne. Ale nikt nie odważył się zaśmiać”- tłumaczy.
Rolf też dobrze się bawił słuchając fragmentów z "Dojczland". -"Ta książka jest rzeczywiście zabawna. Nie mam problemów z tym, jak Stasiuk widzi Niemcy. Potrafimy się śmiać z jego obserwacji być może dlatego, że jesteśmy młodzi. Przyszedłem na to spotkanie autorskie zresztą bez żadnych oczekiwań” - zaznacza.
W przeciwieństwie do młodzieży starsi Niemcy nie śmiali się z ironicznej narracji Stasiuka, kiedy autor lapidarnie nawiązywał do faszystowskiej przeszłości, obozów koncentracyjnych, radzieckich i hitlerowskich zbrodni myśląc, że Niemcom nie wolno się śmiać z pewnych tematów.
Olaf Kühl, tłumacz "Dojczland" Stasiuka, chwali reakcję młodzieży. –"Oni to bardzo trafnie zauważyli. Bo w rzeczywistości taka sytuacja nie oznacza, że coś się ośmiesza, że to jest cynizm, tylko śmiech może być twórczy, po prostu oczyszczający. To widziało tutaj młode pokolenie, a starsi są raczej sztywni w myśleniu i tacy będą"- sądzi Kühl.
Katharina Raabe, redaktorka z oficyny Suhrkamp opowiada, że czytając tłumaczenie „Dojczland” świetnie się bawiła. –"Nie rozumiem tego czepiania się, że Stasiuk odwołuje się do stereotypów. Przecież żongluje nimi w tak udany sposób i odnosi je do samego siebie. I wcale nie ma się tego dość. Myślę, że ta książka jest niedoceniana". Katharina Raabe mówi, że "Dojczland" jest skarbnicą refleksji autora o samym sobie i o wschodnioeuropejskich źródłach inspiracji w Niemczech, które Stasiuk odnajduje w dawnym NRD.
Pierwszy nakład „Dojczland” Andrzeja Stasiuka po niemiecku szybko się rozszedł. Konieczny był dodruk. Książka otrzymała w Niemczech znakomite recenzje oprócz jednej w tygodniku „Stern”, która wyszła spod polskiego pióra.