100 lat migracji z Polski do Zagłębia Ruhry
27 sierpnia 2007- My na tej wystawie zajmujemy się przede wszystkim bardzo osobistymi wątkami. Bardzo dużo osób przedstawia swoje pamiątki. Można je też usłyszeć. Opowiadają w skrócie swoje historie. Dlatego w tej wystawie jest dużo życia – wyjaśnia Ludwika Gulka-Höll, która przy przygotowaniu wystawy prowadziła rozmowy z emigrantami z Polski.
Wystawa jest reakcją na ponowne pojawienie się w Zagłębiu Ruhry wyraźnych śladów polskości – informuje Dietmar Osses, dyrektor Westfalskiego Muzeum Przemysłowego-Kopalnia Hannower.
– Mamy polską prasę na stacjach paliw, mamy polskie restauracje, sklepy z polską żywnością, polskie dyskoteki. Polacy są znów widoczni. Tak było 100 lat temu. Opracowując scenariusz wystawy stawialiśmy sobie pytania o ciągłość ruchu migracyjnego z Polski do Zagłębia Rury, o zakłócenia w tej ciągłości, o nowe zjawiska.
Przyjeżdżali za chlebem
Od 1871 roku do wybuchu I Wojny Światowej do Zagłębia Ruhry „za chlebem” przybyło ponad pół miliona osób z Poznania, Śląska i z Mazur. Znalazły one zatrudnienie w szybko rozwijającym się górnictwie. W krótkim czasie powstały liczne polskie organizacje religijne, oświatowe, sportowe, kobiece, młodzieżowe, zawodowe, chóry i polska prasa. Po I wojnie wiele osób wróciło do Polski lub wyemigrowało do Belgii i Francji.
Po wybuchu II Wojny Światowej polscy działacze emigracyjni trafili do obozów. Natomiast z Polski do Zagłębia Ruhry wywieziono na roboty przymusowe ponad 100 000 osób. Polacy, którzy po zakończeniu wojny nie wrócili do kraju, żyli przez kilka lat w obozach jako Displaced Persons. Dopiero w 1951 roku mogli zamieszkać w osiedlu Eving w Dortmundzie, specjalnie zbudowanym dla „dipisów”.
Przywiezieni pod przymusem
Anastasję Janik wywieziono na roboty z okolic Lwowa. Nie znała języka, cudem udawało się jej ujść z życiem przed bombami, a potem „ganiali” ją z obozu do obozu”. Męża poznała w Niemczech.
- Strasznie trudno było. Jak dostaliśmy mieszkanie w 51 roku w Dortmundzie, jak człowiek poszedł do sklepu, to oni chodzili za człowiekiem. Później już byli grzeczni wobec nas - wspomina pani Anastasja i pokazuje na stare zdjęcie, na którym „dipisi” protestują w Bonn przeciwko sprzedaży ich osiedla.
- Ciągłość migracji z Polski do Zagłębia Ruhry urywa się po wojnie – mówi Dietmar Osses – Ale pojawia się ona wraz z napływem z Polski mniejszości niemieckiej, Ślązaków i uciekinierów politycznych, którzy przyjeżdżają do Zagłębia Ruhry, bo słyszeli o tym miejscu, i tu rozpoczęli nowe życie.
Ale były też prawdziwe powroty pokoleniowe. Czesław Gołębiowski, przyjechał do Niemiec w 1990 roku do miejsca, gdzie urodził się jego ojciec, syn polskiego emigranta z 1897 roku i Niemki. Jego dziadkowie wrócili w 1918 roku do odrodzonej Polski. Ale niemiecko-polski rodowód rodziny i związane z tym perturbacje natury ideowo-politycznej długo stanowiły dla pana Czesława poważny problem.
- Było mi bardzo ciężko. Długo. Okres dzieciństwa, aż do okresu młodocianego, dorosłego zrozumieć moją rodzinę, a przez to Europę. Mam nadzieję, że teraz rozumiem, dlaczego tak się stało - mówi.
Dumni z "Solidarności", dumni z Polski
Po przełomie politycznym w Polsce w Zagłębiu Ruhry zaczęło się tworzyć na nowo „życie polskie”. Długo nie słychać było tam w miejscach publicznych języka polskiego. Veronika Grabe, współautorka wystawy tłumaczy to tym, że w warunkach demokracji ludzie zaczynają wracać do swoich korzeni.
- Dopiero, jak Polska się otwarła nagle ludzie stwierdzili, że mogą się zarówno przyznawać do tej wolnej Polski, jak również tutaj mogą pokazać, my jesteśmy Polakami, nie musimy się wstydzić tego - mówi.
Ostatnia część wystawy poświęcona jest najmłodszemu pokoleniu polskich emigrantów, którzy przyszli na świat przeważnie w Zagłębiu Ruhry w rodzinach niemiecko-polskich.
– W przeprowadzonych z nimi rozmowach, które prezentujemy na czterech monitorach wystawy stwierdziliśmy, że mają oni bardzo silnie wykształcone dwie tożsamości, polską i niemiecką, niezależnie od tego, gdzie się urodzili - wyjaśnia Dietmar Osses.
Jennifer, Karolina i Jacob mówią, że mają dwa domy: w Polsce, gdzie mieszkają ich babcie i w Niemczech, gdzie są ich rodzice i przyjaciele. A gdzie rzuci ich los w przyszłości?
–To zależy, gdzie będę studiować- odpowiada Jacob. Jennifer mówi, że najpierw studia. - A potem może jak pójdę na emeryturę, to pojadę do Polski. Tam babcia ma dom. Jej nie będzie, ale ja tam wrócę - zapewnia piękną polszczyzną.
Karolina jest pragmatyczna: – Ja pojadę tam, gdzie można więcej zarobić - mówi.
Wypowiedzi najmłodszego pokolenia emigrantów z Polski były dla ich rodziców niemałym zaskoczeniem. Janusz Szwed dowiedział się na wystawie, co jego syn „rzeczywiście sądzi” – że dzieci bardziej w polską stronę ciągną, jestem zaskoczony - dziwi się.
Wystawę w Bochum oglądać można do 28 października.